Ostatnim zawodnikiem z czołówki, który w polskich skokach pracował z trenerem indywidualnym był sam "Orzeł z Wisły". Związał się on z Hannu Lepistoe, a efekty tego mariażu kibice z łezką w oku wspominają do dziś. Dwa medale igrzysk w Vancouver i podium klasyfikacji generalnej PŚ w ostatnim sezonie były zasługą pracy z Finem. Teraz śladem Małysza i niejako za jego inspiracją pójdzie Kamil Stoch. W piątek nasz mistrz ogłosił oficjalnie, że do kolejnego sezonu będzie się przygotowywać pod okiem Michala Doleżala. Warsztat Czecha doskonale poznał już przed laty, gdy ten pracował z naszą drużyną narodową - początkowo jako asystent Stefana Horngachera, a później jako samodzielny, pierwszy trener. "Rakieta z Zębu" przekazała te wieści w trakcie oficjalnej konferencji prasowej, w której udział brał również m.in. aktualny prezes PZN. Była to okazja, by zapytać o inne, palące kwestie w naszych skokach. Jedną z tych, która ogniskuje uwagę mediów jest potencjalna współpraca z Alexandrem Stoecklem - wieloletnim szkoleniowcem Norwegów, który rozstał się niedawno z tą drużyną w niezbyt eleganckiej atmosferze. Tamtejsi skoczkowie wysłali bowiem do federacji... list, w którym skarżyli się na współpracę. Austriaka całe zamieszanie dotknęło tak bardzo, że w trakcie jednego z wywiadów uronił nawet łzę. Alexander Stoeckl w Polsce? Adam Małysz zareagował W momencie, gdy zaczęły pojawiać się informacje o problemach Stoeckla w Norwegii, polskie media błyskawicznie zaczęły spekulować na temat jego pracy w naszym kraju. Pogłoski podsyciła kolportowana przez "Dagbladet" informacja, że trener był widziany... w Krakowie. Odniósł się do niej sam Małysz zapytany o to, czy szkoleniowiec może trafić nad Wisłę na dłużej. Mistrz podzielił się również refleksją na temat tego, czy Stoeckl mógłby zostać dyrektorem sportowym związku. Według niego niekoniecznie by do tej roli pasował. "Nie wiem czy to funkcja, która by mogła mu spasować. Myślę, że w Polsce potrzebujemy kogoś, kto zna realia" - mówił.