Obecne skoki narciarskie wielu kibicom kojarzą się z dyscypliną sportu, która jest zupełnie nie do zrozumienia dla kibica, który śledzi zawody przed telewizorem. Z racji na wszelkie przeliczniki za wiatr i belkę całość robi się zdecydowanie za bardzo skomplikowana, aby zainteresować dyscypliną sportu nowego widza, który nie śledzi skoków od dłuższego czasu. Przeskoczył niemieckiego mamuta, ledwo wylądował. Wygrał o jedną dziesiątą punktu Drugą kwestią jest zabijanie rozrywkowości, którą niosą za sobą skoki narciarskie. To dzieje się właśnie w związku ze wspomnianymi przelicznikami, ale także zasadą "safety first", którą nieustannie słyszymy, gdy Sandro Pertile komunikuje się przez krótkofalówkę z odpowiadającym za zapalanie zielonego światła Borkiem Sedlakiem. Pertile nie ustaje w walce. Chce doprowadzić plan do końca - Uważam, że w każdym sezonie mamy skoki, których nie da się zapomnieć. Mogę panu wskazać kilka przykładów. Pierwszy, który przychodzi mi do głowy - Timi Zajc i jego 161,5 m w Willingen - w taki sposób na taką sugestię odpowiedział dyrektor Pucharu Świata w rozmowie z "Weszło.com". Kamil Stoch był na krawędzi, 50 metrów do czołówki. "Panie Boże dopomóż" Niedługo później poruszony został także temat tego, co wiosną 2024 roku na Islandii zrobił Ryoyu Kobayashi. Japończyk podczas wydarzenia organizowanego przez Red Bulla poleciał na odległość 291 metrów. Włoski działacz zapowiada, że też chce, aby skoki szły w tę stronę. - Myślę, że za pięć lat zawodnicy będą osiągać nawet 270 metrów - stwierdził. - W Planicy albo Vikersund. W Oberstdorfie raczej nie. Chcemy rozwijać również loty narciarskie kobiet, dlatego ważne jest, żeby niektóre obiekty mamucie nie stawały się większe. Ale mam nadzieję, że skocznia Copper Peak w amerykańskim Ironwood przejdzie odpowiednią renowację. Wiem, że trwają rozmowy w Harrachovie. Potrzebujemy wielkich obiektów, żeby w lotach narciarskich pojawił się progres - dodał. Wydaje się więc, że pobicie oficjalnego rekordu świata - 253,5 metra Stefana Krafta jest kwestią czasu.