Czech w rozmowie z dziennikarzami podkreśla, że dla niego zawodnik z numerem jeden jest tak samo ważny jak ten z najlepszej grupy. - Czasami jednak - jak to w życiu - ktoś nie ma szczęścia. Takie są skoki - powiedział Borek Sedlak w rozmowie z Interia Sport. Borek Sedlak: od Zakopanego były ciągle kłopoty Tomasz Kalemba, Interia Sport: To był dla pana ciężki sezon? Borek Sedlak: - To prawda. Pewnie są gdzieś prowadzone statystyki dotyczące konkursów, ale wydaje mi się, że do Turnieju Czterech Skoczni mieliśmy tylko jedne zawody, w których pojawiły się problemy. Od Zakopanego były ciągłe kłopoty. Odkąd jest pan starterem w zawodach Pucharu Świata, to ten sezon był najtrudniejszy? - Trudno powiedzieć. W każdym sezonie są trudne sytuacje. Czasami nawet krytyczne. Trudno było rzeczywiście w Lahti, bo to był konkurs na granicy przerwania go. Wydaje mi się jednak, że to był rzeczywiście najtrudniejszy sezon dla mnie. W tym sezonie pod pana adresem padało wiele słów krytyki. Najwięcej od Polaków? - Oczywiście (śmiech). Znamy się dobrze z Polakami, bo mamy podobną mentalność. Moim zdaniem Polacy są najlepszymi kibicami i najbardziej motywują. Od nich spada na mnie największa krytyka, a trzech waszych wspaniałych zawodników: Dawid Kubacki, Kamil Stoch i Piotr Żyła są po prostu dla kibiców nietykalni. Traktuję jednak każdego skoczka tak samo. Czasami jednak - jak to w życiu - ktoś nie ma szczęścia. Takie są skoki. Znam się z tą trójką pewnie 15 lat i nigdy żadnego z nich nie puściłbym w fatalnych warunkach. Podobnie jak każdego innego skoczka. Dostaje wiele wiadomości z Polski. "Widzę początek i wiem, że to będzie atak na mnie" Trenerzy i zawodnicy polskiej reprezentacji też mają czasami pretensje do pana? - Najlepiej jest rozmawiać na drugi dzień, kiedy emocje już opadną. O sytuacji, jaka przytrafiła się Dawidowi Kubackiemu w Zakopanem, rozmawialiśmy dopiero w Sapporo. Wziąłem go tam na rozmowę na pięć minut. Tak samo spokojnie dyskutowałem kiedyś z Kamilem Stochem. Oczywiście emocje były też czasami u trenerów. Oni jednak skupiają się na kilku swoich skoczkach i nie śledzą dobrze całego konkursu. Uwagi do pana zwracają głównie Polacy, czy też przedstawiciele innych krajów? - Oczywiście nie tylko Polacy. Głównie dotyczy to jednak kibiców, a nie zawodników czy trenerów. Na 200 wiadomości, jakie otrzymuję, to jednak 199 pochodzi z Polski. Obrażają pana? - Nie czytam wszystkich, ale czasami widzę tylko początek i wiem, że to będzie atak na mnie. Za to, że jestem Czechem i za to jak reaguję na Polaków. To wszystko dostaję na moje prywatne konto. Czasami piszą, że mnie zabiją. Naprawdę były takie groźby? - Nie w tym sezonie, ale w poprzednich. "System kompensacji działa dobrze" Które zawody w tym sezonie były najtrudniejsze? - Trudne było Lahti, o czym mówiliśmy, ale też Lake Placid i Willingen. Tyle że to jest Puchar Świata. W sezonie jest 40 konkursów i jeśli zabraknie ci szczęścia, to masz 39 kolejnych na rewanż. Gorzej jest z mistrzostwami świata. Konkursy są raz na dwa lata. Kiedy do tego hula wiatr w konkursie, to wtedy jest straszne ciśnienie. Dlatego cieszę się z tego, że w dobrych warunkach udało się wystartować Piotrowi Żyle na normalnej skoczni. Czy można zmienić coś jeszcze w systemie dotyczącym przeliczników za wiatr? - Udało nam się zwiększyć w tym sezonie kompensację za tylny wiatr. To pomogło nam zwiększyć bezpieczeństwo i spowodowało, że zawody były bardziej fair. Ten system działa już od dekady i jest naprawdę dobry. Prowadziliśmy testy z mierzeniem wiatru na kasku. Mogliśmy wyniki porównać z pomiarami prowadzonymi przez firmę Swiss Timing i wcale nie wypadły one dobrze. Ten sezon wiele pana nauczył? - Oczywiście. Walter Hofer, mój poprzedni szef, mówił zawsze, że w ciągu 30 lat nigdy nie powtórzą się dwukrotnie takie same zawody. Na pewno z każdych zawodów wyciągnąłem wnioski, które mają dla mnie wartość edukacyjną. Tyle że każde kolejne zawody to jest nowa sytuacja. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport