Norwegowie reagują na artykuł Interii. Absurdalne tłumaczenia zaniedbań w Lillehammer
Organizacja pierwszego weekendu Pucharu Świata w Lillehammer pozostawia wiele do życzenia. Trybuny świecą pustkami, w trakcie sobotnich kwalifikacji Kristoffera Eriksena Sundala z belki startowej zepchnął baner reklamowy, a polscy skoczkowie szatnie mają w przyczepie. Kulisy warunków panujących na Lysgardsbakken na łamach Interii Sport odsłonił nasz dziennikarz, Tomasz Kalemba, a na jego słowa zareagowali teraz Norwegowie. Ich tłumaczenia brzmią kuriozalnie, bowiem nie widać, aby starali się stanąć na wysokości zadania.
W piątek ruszył nowy sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich. Na początek rozegrano konkurs drużyn mieszanych, który wygrali Niemcy. Dzień później dobyły się już konkursy indywidualne. Wśród kobiet triumfowała Nika Prevc, a wśród mężczyzn Pius Paschke. O ile poziom konkursu panów zwłaszcza, stał na bardzo wysokim poziomie, o tyle tego samego nie można powiedzieć o organizatorach zmagań w Lillehammer. Trybuny świecą pustkami, wiele rzeczy zostało zorganizowanych "po taniości", w konsekwencji zamiast wielkiego święta i celebracji początku zmagań kolejnej zimy, mamy... "stypę", co szerzej w swojej korespondencji prosto w Norwegii opisuje dziennikarz Interii Sport - Tomasz Kalemba.
Kulisy Pucharu Świata w Lillehammer. W Polsce nikt czegoś takiego by nie zrobił
Skocznia olimpijska w Lillehammer to jeden z najbardziej historycznych obiektów w Pucharze Świata, gdzie od 1993 roku regularnie odbywają się zawody tego cyklu. Igrzyska z 1994 roku są jednymi z najlepiej zapamiętanych przez kibiców, ponieważ były świetnie zorganizowane, towarzyszyła im przepiękna aura zimowa, trybuny były wypełnione po brzegi, dzięki czemu utworzyła się niezapomniana atmosfera. Niestety, to już tylko daleka historia, bo sytuacja na Lyskardsbakken nie ma nic wspólnego z tą, jaka panowała tam w latach 90'.
"Po wejściu na skocznię od razu zaskoczenie. Widzę duży namiot, ale jak się okazuje, to jest strefa VIP. Pytam zatem o biuro prasowe. Kolega wskazuje małą budkę, która jest sklepem z pamiątkami. W środku ciasno ułożone stoliki, ale będą w stanie pomieścić około 40 dziennikarzy. Oczywiście w ścisku" - pisze swojej relacji z Lillehammer Tomasz Kalemba.
"Nie ma miejsca na konferencję prasową, bo te - jak usłyszałem - w Lillehammer się nie odbywają. A przecież to inauguracja sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich" - dodaje.
Promocji jednego z najważniejszych momentów sezonie Pucharu Świata nie było. Jeszcze kilka dni przed startem zawodów w mieście próżno było szukać plakatów promujących wydarzenie, o czym informowali polscy dziennikarze w Lillehammer i teraz na trybunach nie ma praktycznie nikogo. Szerokim echem odbiło się wiadomość o tym, jaką szatnie Norwegowie przygotowali dla reprezentacji Polski. Jedni z najlepszych zawodników świata przebierają się bowiem w... przyczepie.
- Takie szatnie to nie jest norma. W takiej, jak ta w Lillehammer, jeszcze się nie przebieraliśmy. Przeważnie w tym samym miejscu i o takim samym wyglądzie stała w Lillehammer toaleta - mówił Dawid Kubacki w rozmowie z dziennikarzami.
Nie zabrakło też innych wpadek. Organizatorzy mieli problem z... włączeniem niemieckiego hymnu po konkursie mikstów. Natomiast dzień późnie platforma reklamowa montowana zaraz za belką najazdową na rozbiegu... nagle zepchnęła z niej Kristoffera Eriksena Sundala. Całe szczęście, że trafiło to na dość już doświadczonego mimo wieku (23 lata przyp.red.) zawodnika, bowiem udało mi się na tyle wybrnąć z tej niebezpiecznej sytuacji, że zdołał wylądować aż na 135 metrze!
"Gdyby takie warunki zostały stworzone w Polsce, to nasz kraj oberwałby za organizację. Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) tylko kiwnęła palcem, a Polacy od razu pokornie wykonywali polecenia działaczy. Inne kraje, jak widać, mają to gdzieś. Właśnie w takich miejscach najlepiej widać, że w całym tym cyrku są równi i równiejsi" - podsumował swoje sprawozdanie dziennikarz Interia Sport.
Norwegowie reagują na zarzuty. Bronią się przed oskarżeniami o złą organizację zawodów
Sytuacja z norweskim zawodnikiem można potraktować jako symbol, niedociągnięć i bylejakości ze strony organizatorów. Ci zareagowali na głosy krytyki z Polski, w tym na relację Tomasza Kalemby, próbując zachować twarz, ale ich tłumaczenia brzmią naprawdę kuriozalnie.
- Nic o tym nie słyszałem, ale staramy się zapewnić wszystkim reprezentacjom możliwie najlepsze warunki. Mamy tyle stanowisk, ile mamy. W tym roku musieliśmy wynająć kilka dodatkowych szatni. Polacy dostali jedną z nich. (...). Szatnia różni się trochę od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Ale jako były sportowiec nie sądzę, że korzystanie z niej może być problematyczne. Uważam, że jest tam wystarczająco dużo miejsca, nawet jeśli jest trochę inna niż zawsze - powiedział w rozmowie z dziennikiem "Dagbladet" Mikko Kokslien, pracujący przy organizacji zawodów.
- Wewnątrz ustawiliśmy stół i krzesła. Polacy twierdzą, że jest za mała? Gdyby ktoś nam na to zwrócił uwagę, jako organizatorzy moglibyśmy coś z tym zrobić. Dokładamy wszelkich starań, aby zadowolić każdego. Jest więcej ekip, które to przeżyły. Tak właśnie musi wyglądać logistyka w relacji do kosztów - dodał były medalista MŚ w kombinacji norweskiej.
Koksolien wytłumaczył także zamieszanie związane z niemieckim hymnem podczas dekoracji. - Powodem tego było to, że komputer PC przestał działać z powodu zbyt niskiej temperatury. Podjęliśmy w tym celu dzisiaj odpowiednie kroki i mamy trzy rozwiązania do tworzenia kopii zapasowych - wyjaśnił.
Były medalista MŚ odniósł się także do pustek na trybunach w Lillehammer. - To przykre, że nie ma więcej widzów. Zatroszczyliśmy się o bardzo dobrą rozrywkę. Bardzo skupiamy się na tym, co dzieje się poza samym sportem. Mamy świetną ofertę zarówno dla dzieci, jak i dorosłych - podkreślił Kokslien. - W piątek na trybunach nie było zbyt wielu ludzi. Ale mam nadzieję i wierzę, że w weekend będzie ich więcej - zakończył.