Weekend w Planicy na długo zostanie w pamięci kibiców skoków narciarskich, jak i samych zawodników. Od kilkunastu dni było jasne, że na finale Pucharu Świata zabraknie Dawida Kubackiego, bowiem ten czuwał przy chorej żonie Marcie. Każdego dnia w Planicy można było odczuć wielkie wsparcie dla państwa Kubackich. W sobotę na party dla skoczków po konkursie drużynowym pojawiła się tablica ze słowami otuchy dla żony naszego skoczka, na której każdy mógł złożyć swój podpis. W niedzielę z kolei byliśmy świadkami niesamowitych scen. Wszystko zaczął Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata. Potem był baner ze słowami wsparcia od skoczków, a następnie na ceremonię dekoracji najlepszej trójki Pucharu Świata w skokach narciarskich, Słoweniec Anze Lanisek, wniósł ze sobą tekturową postać Dawida Kubacki, po czym zalał się łzami. Dawid Kubacki: płakaliśmy razem z żoną, Anze ma wielkie serce Tomasz Kalemba, Interia Sport: Dawno na zakończenie sezonu w Planicy nie było tak wzruszających scen. W czasie konkursu pozdrowienia płynęły do was od Sandro Pertile i Borka Sedlaka. Po zawodach wszystkich ujął za serce Anze Lanisek. Dawid Kubacki: - Oglądaliśmy z Martą razem ten konkurs. I to było dla nas niesamowite przeżycie. Zaczęło się od pozdrowień dla nas od kierownictwa Pucharu Świata, a potem przyszedł sam konkurs. Aż mnie ściskało, że nie mogłem skakać, bo świetnie oglądało się te zawody. To było znakomite widowisko z wieloma dalekimi lotami. Niestety tym razem obejrzałem te zawody sprzed telewizora i tylko mogę sobie wyobrazić, jak ten konkurs przebiegał i jak przyjemnie było w nim skakać. I na koniec takie coś. Te obrazki po konkursie były niesamowite. Płakaliśmy razem z żoną. Rozmawiamy po kilku godzinach od tych wydarzeń... - I przyznam, że ciągle ściska mnie za gardło. Odkąd tylko opuściłem Puchar Świata, to w każdym konkursie docierały do nas wyrazy wsparcia, ale to, co się stało w Planicy, jest po prostu nie do opisania. Gest Anze był niesamowity, ale Halvor Egner Granerud i Stefan Kraft też zbijali żółwiki z moją tekturową podobizną. To pokazuje siłę naszego sportu. W trakcie zawodów jesteśmy rywalami, ale zaraz po zejściu z wybiegu skoczni, jesteśmy - można powiedzieć w cudzysłowie - rodziną. Każdy sobie pogratuluje, ale też cieszy się z sukcesu innych. Anze pokazał - po raz kolejny - w niedzielę, że jest świetnym człowiekiem. Zresztą zaraz po tym jego geście napisałem do niego. On ma wielkie serce. Przecież wcale nie musiał wykonać takiego gestu, a jednak to zrobił. I nam się też zrobiło ciepło na sercu. Zasłużył też na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Może nie cieszy się z tego trzeciego miejsca taką pełnią, jakby mógł, zważywszy na sytuację, ale mam nadzieję, że z biegiem dni dotrą do niego też moja słowa. On nic nie dostał, tylko wywalczył sobie to trzecie miejsce. Po prostu tak ułożyła się sytuacja. W tym sezonie często można było zobaczyć pana i Anze Laniska w przyjacielskich rozmowach po skoku. - Anze tym gestem nie musiał nic udowadniać. Przez cały ten sezon czułem to w jego zachowaniu. Choć "tłukliśmy się" na skoczni wiele razy, to po konkursie zawsze przyszedł i pogratulował. Nawet wtedy, gdy był wściekły po skoku. Zresztą robiłem też to samo. Nie było pana w Planicy, ale dzięki niemu stanął pan na podium. - Zobaczyłem się na podium i przyznam, że to było ciekawe uczucie. W powtórkach czasem widziałem siebie na podium, ale teraz widziałem na żywo, jak na nie trafiam. To był niesamowity gest. Gdybym startował do samego końca, to walka między nami byłaby na pewno bardzo zacięta, bo Anze pokazywał w końcówce sezonu naprawdę wyborną formę. Może też - podobnie jak Anze - zasłużyłem na podium w tym sezonie, ale uzbierałem tyle punktów, że wystarczyło to na czwarte miejsce. Na pewno zakręciła mi się też łezka w oku, ale jest tak, a nie inaczej. Są w życiu ważniejsze sprawy niż miejsce na podium Pucharu Świata w klasyfikacji generalnej. - Dokładnie. Łezka w oku mogła się zakręcić z tego powodu, że nie miałem okazji na to, by kontynuować sezon. Najlepszym wyjściem dla mnie byłoby, gdybym skakał w Planicy. To oznaczałoby, że nic się nie wydarzyło i nie musiałem wracać do domu. Ech, to były wzruszające chwile. Jeszcze ściska mnie w gardle. Wiem też, że Anze zrobił to szczerze. To nie było nic na pokaz. Nagła ewakuacja do domu i informacja, która zmroziła krew żyłach Ciągle wyczekujemy informacji od pana o stanie zdrowia żony. W ostatnich dniach na szczęście przekazuje pan te dobre, ale pierwsza wiadomość od pana zmroziła wszystkim krew w żyłach. - Zacznijmy od poniedziałku, kiedy napisałem pierwszą wiadomość. Czułem się trochę w obowiązku, by powiedzieć dlaczego. Tak naprawdę to była w moim wypadku nagła ewakuacja z konkursu do domu. Sytuacja rzeczywiście była bardzo zła. Toczyła się walka o życie Marty. W tamtym czasie nawet nie wiem, co sobie myślałem. Chciałem jednak dać znać, tak bardzo ogólnie, bo nie chciałem się zagłębiać w szczegóły medyczne, jak jest naprawdę. W ten sposób chciałem uniknąć spekulacji, bo to też nie było nikomu potrzebne. Cieszę się, że wszystkie media uszanowały naszą sytuację. W tamtym czasie nie otrzymałem ani jednego telefonu od dziennikarzy. Pojawiały się za to wiadomości ze słowami wsparcia. Mogłem zatem w spokoju skupić się na tym, co było ważne w tamtym momencie. Pierwsze pozytywne informacje pojawiły się w piątek przed konkursami w Lahti. Żona wybudziła się i widzieliśmy, że są oznaki poprawy. I chciałem się z tym uzewnętrznić. Przede wszystkim ze względu na naszą kadrę. Wiadomo, że oni tę informację dostali wcześniej. Mieli jednak przed sobą kolejny weekend startów. Każdy z nich był przejęty sytuacją. Z Kamilem siedziałem na telefonie prawie codziennie i rozmawialiśmy bardzo długo. Tą pozytywną informacją chciałem im trochę ulżyć, by mogli do kolejnych startów przystępować w lepszych humorach. Na szczęście teraz mogę przekazywać już tylko pozytywne wiadomości, bo z dnia na dzień sytuacja się poprawia. To wszystko pewnie jeszcze trochę potrwa i ta droga wcale nie będzie ani łatwa, ani szybka. Wierzę jednak, że finalnie wrócimy wspólnie do domu i będziemy się mogli dalej cieszyć życiem. Pewnie spędza pan wiele godzin w szpitalu. To wszystko wymaga niemałej logistyki, bo przecież są jeszcze dzieci. Chyba jednak ma kto wam pomagać? - Rzeczywiście w szpitalu siedzę niemal cały czas. W domu udało mi się być dosłownie na dwa i pół dnia. Całe szczęście, że jest rodzina i są osoby, które pomagają nam. Najważniejsze jest to, że dzieci mają wszystko, czego im trzeba i są zaopiekowane. Wiadomo, że rodziców nikt im nie zastąpi, ale też sytuacja trochę tego wymaga. Moje siostry, moja mama, a także wujkowie od strony Marty są na miejscu i pomagają. Mają dobry kontakt z dziećmi. Ciągle je czymś zajmują, dzięki czemu dzieci nie mają czasu na to, by myśleć o sytuacji. To jest nieoceniona pomoc w tym momencie. Dawid Kubacki wróci do skoków? Jasno odpowiedział. "To na pewno zostawi ślad" Myśli pan o powrocie do skoków, czy to jeszcze za wcześnie? - Teraz, kiedy sytuacja się ustabilizowała i jest o wiele lepiej, a przede wszystkim widać progres, to zaczęły się pojawiać myśli o powrocie do skoków. Myślę, że to jest naturalna kolej rzeczy. Wierzę w to, że będę mógł wrócić do skoków i będę miał w miarę normalne przygotowania do kolejnego sezonu. Nie wiem, czy to będzie wymagało indywidualnego toku. To, jak to zorganizujemy, to są już kwestie tylko czysto techniczne. Wierzę w to, że będę nadal mógł skakać, bo zapału i chęci mi nie brakuje. Teraz pozostaje jednak kwestia możliwości. Mam nadzieję, że te się pojawią. Trener zawsze nam powtarzał, że sportowiec musi się dostosować do danej sytuacji. Wierzę, że będę w stanie się zaadaptować do nowych wyzwań i że uda się ogarnąć całą logistykę w taki sposób, bym mógł kontynuować karierę. Może to nie będzie łatwe, ale też mam nadzieję, że nie niemożliwe. W tym sezonie emocji panu nie brakowało. Podziwiam za mocną psychikę. Przecież ten sezon zaczął pan wyśmienicie. Wszystko doskonale się układało. Na koniec Turnieju Czterech Skoczni była wielka radość, bo na świat przyszła druga córka. Później była walka z czasem w mistrzostwach świata, kiedy nie mógł pan chodzić, a na koniec w Planicy wywalczył brązowy medal na dużej skoczni. I wreszcie sytuacja z pana żoną... - I to wszystko na pewno zostawi ślad w moim organizmie. To się nie rozejdzie po kościach. Oczywiście, biorąc pod uwagę cały sezon, to tych dni radości i pozytywnych emocji było znacznie więcej. Nie ukrywam, że liczyłem na to, że będę przy porodzie drugiej córki. Minęliśmy się jednak o jeden dzień. I to też nie było łatwe, by utrzymać myśli i emocje na wodzy podczas konkursu, a dopiero po nim wsiąść do auta i jechać do domu. To było jednak do zrobienia, bo to były radosne emocje. To jednak, co działo się w ostatnich dwóch tygodniach, to nie były już tego typu emocje. I myślę, że one najbardziej dadzą mi w kość w najbliższych miesiącach. Na pewno będę musiał popracować psychicznie nad tym wszystkim, co się stało. Czuję po prostu po sobie, jak to wszystko mnie przeorało. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport