Do tej pory mało kto wiedział, jak mocno Ewa Bilan-Stoch zaangażowała się w akcję pomocy Ukrainie. W rozmowie z Tomaszem Kalembą z Interii Sport wspomina ona, że wszystko zaczęło się zaraz po wybuchu wojny. Razem z Kamilandem zainicjowała szycie czapek, które później trafiły do ochotników walczących na froncie. "Dałam polecenie na produkcji, że wstrzymujemy wszystkie realizacje i do końca tygodnia robimy tylko i wyłączenie czapki dla żołnierzy. Po to, by były jak najszybciej i aby było ich jak najwięcej, bo transport był przewidziany na weekend. Nasze szwaczki stanęły na wysokości zadania. Tych czapek był ogrom. Byłam dumna. Każdy chciał zrobić jak najwięcej. Panie siedziały nawet po godzinach. I tak się zaczęła nasza pomoc Ukrainie" - wyjaśnia. Później tylko rozszerzyła formę pomocy. Miała spory udział w zbiórce rzeczy i zakupie łopat do kopania okopów, wspierała ukraińskie jednostki wojskowe, przewoziła też uchodźców w bardziej bezpieczne rejony. Świetnie odnalazła się w sytuacjach ekstremalnych. Ewa Bilan-Stoch pomaga Ukrainie i... zdradza kulisy Planicy. "Kamil zrobił jajecznicę i włączył Chopina" Żona Stocha o "niezłej wpadce" w Ukrainie. "Myślałam, że dostanę niezły ochrzan, a 'Exen' wpadnie w furię, a był stoicki spokój" W pewnym momencie żona Kamila Stocha wpadła na pomysł, by odezwać się do Mateusza "Exena" Wodzińskiego, który organizuje konwoje aut terenowych do Ukrainy. "Zaoferowałam się jako kierowca. Od razu też napisałam mu, że choć wyświetla mu się kobiece imię, to naprawdę jestem dobrym kierowcą i że jak da mi szansę, to udowodnię to" - wspomina w wywiadzie Interii. Początkowo "Exen" wybrał kogoś innego, ale niedługo później Ewa Bilan-Stoch dostała swoją szansę. Podczas podróży przeżyła wiele przeróżnych, czasem skrajnych chwil i przygód. "Przez zbieg zbiegów okoliczności okazało się, że przez jeden dzień będę kierowcą weterana wojennego. To 32-letni Anglik, który pomaga w Ukrainie, zajmując się na miejscu ochroną ważnych osób. Prowadzi również ewakuacje cywilów. Przez całą drogę wypytywałam go o wszystko, czego chciałam się dowiedzieć" - relacjonuje. Jak sama mówi, nie uniknęła również... "niezłej wpadki". Po tym, jak ekipa zostawiła ostatnie auta w Zaporożu, dostała trochę wolnego. Było na tyle bezpiecznie, że można było przejechać się po rejonie samochodem i zobaczyć miasto. Bilan-Stoch usadowiła się na siedzeniu pasażera i - jako fotografka - chciała skorzystać z okazji na zrobienie zdjęć. "Zmieniałam obiektywy i zajęłam się fotografowaniem. Nie wiedziałam nawet, jakim autem jechaliśmy po mieście, a to - jak się później okazało - było bardzo ważne. Czekaliśmy na jednostki, które miały przyjechać po odbiór samochodów, więc udałam się na krótką drzemkę. Poprosiłam jednak chłopaków, żeby od razu mnie budzili, jak przyjedzie pierwsza jednostka, bym mogła zrobić zdjęcia" - opisuje. Oczekiwane jednostki zjechały się właściwie w jednym momencie. Działo się sporo. A potem? "Niemal dobę później, kiedy byliśmy już w drodze z Kijowa i szykowaliśmy się do tego, by się rozdzielić, bo każde z nas jechało w inną część Polski, zaczęliśmy zbierać swoje rzeczy z różnych samochodów. Aparat znalazłam, ale nie miałam długiego obiektywu. Został pod siedzeniem jednego z trzech aut, jakie wówczas nam zostały w Zaporożu. Mało tego, nie wiadomo było, która jednostka zabrała ten samochód" - opowiada żona skoczka. Drogą dedukcji ustalili odpowiedni pojazd. Ostatecznie sprawa skończyła się względnie dobrze. Żona Kamila Stocha pomaga na wojnie. Fani pod wrażeniem, postawa godna podziwu