Skocznie mamucie to rzadkość, a zapotrzebowanie na nie jest mniejsze niż na obiekty klasyczne. Zabierają miejsce, ich budowa kosztuje, a używane są dość sporadycznie. Nic dziwnego, że wymierają jak ich włochaci przodkowie z plejstocenu. Do dzisiaj przetrwały tylko cztery - najstarsza Velikanka w słoweńskiej Planicy (obiekt powstał jeszcze przed wojną, w 1934 roku), norweska Vikersund z najdłuższym rekordem obiektu, austriacka w Bad Mittendorf i niemiecka w Obertsdorfie. Swego mamuta mieli też Czesi w Harrachovie, ale olbrzym podupadł. Ostatnie zawody odbyły się tu w 2014 roku. Piątym takim obiektem przez wiele lat była skocznia w Stanach Zjednoczonych na Copper Peak w Ingelwood niedaleko Chicago. Prawie nikt już o nie nie pamięta, bo też ostatnie zawody Pucharu Świata zorganizowano tu w 1981 roku, a od połowy lat dziewięćdziesiątych nikt tu nie skakał. Położona przepięknie, wśród lasów i jezior skocznia jest więc wrakiem, chociaż to najmłodszy z wszystkich obecnych i dawnych mamutów. Amerykanów uważamy za naród dość praktyczny, tym bardziej dziwić może ich odradzająca się co jakiś czas koncepcja, aby skocznię w Ingelwood reanimować. Trudno powiedzieć, co dokładnie za tym stoi - może to, że Stany Zjednoczone chcą mieć u siebie coś naprawdę dużego i chociaż skoki narciarskie nie są tu aż tak bardzo popularne, a amerykańscy skoczkowie nie liczą się w świecie, to jednak USA uparcie chce organizować imprezy w tym sporcie na własnych obiektach (głównie w Lake Placid). Przemawia za nimi tradycja. Już w 1913 roku właśnie w Ingelwood norweski skoczek Ragnar Omtvedt poleciał na niewiarygodną wtedy odległość 51,5 metra, cały świat wstrzymał wtedy oddech. Niewiele wiemy o obiekcie, jaki wówczas wznosił się pod Chicago, ale pozwalał na rekordowo dalekie skakanie tamtych czasów. Nic dziwnego, że jeszcze przed wojną powstał pomysł, by wybudować tu największy obiekt w dziejach, który pozwoli wzbić się człowiekowi w powietrze na rekordowo długo. Przyszedł jednak kryzys gospodarczy i pomysł upadł na lata. Jeszcze jednak w latach siedemdziesiątych to do Copper Peak należał rekord najdłuższego skoku świata - 154 metry. A może Amerykanom chodzi o zachwyt, bo też jest się czym zachwycać. Taka wycieczka jest reklamowana jako wyprawa dla ludzi o mocnych nerwach. Jak czytamy w folderach: śmiałek wspina się po schodach na wysokość 26 pięter, by dotrzeć na szczyt wieży prawie tak wysokiej jak Statua Wolności, a następnie ostrożnie schodzi po rampie o długości 469 stóp. To oznacza 143 metry. Te wspaniałe i bardzo popularne wycieczki są podstawą utrzymania skoczni przy życiu, ale plany są poważniejsze - na Copper Peak ma wrócić skakanie. Aby tak się jednak stało, obiekt musi przejść renowację, która kosztuje 24 mln dolarów. 80 procent tej kwoty przeznaczył już stan Michigan. Brakuje 4 mln dolarów. Stany Zjednoczone chcą mieć swojego mamuta Rekord tej skoczni pochodzi z 1994 roku. Austriak Matthias Wallner skoczył wtedy na odległość 158 metrów, a dzień później jego rodak Werner Schuster ten wynik wyrównał. I tu pojawia się się problem, bowiem w latach siedemdziesiątych, gdy skakano w Ingelwood o punkty, taka odległość była mamucia. Dzisiaj już nie jest. Modernizacja obejmuje zatem także przesunięcie punktu K na 170 metr, a punktu HS - o 15 metrów dalej. Dzięki temu Stany Zjednoczone mają także wejść do krainy mamutów. Mają wejść - dobre sobie. Prace miały ruszyć już w 2016 roku, ale wciąż są przesuwane. Do czasu jednak. Modernizacja skoczni została wpisana w plan inwestycyjny finansowany z Funduszu Turystyki i Sportu Północnego Michigan i to mimo poważnych protestów, gdyż w USA nie brakuje głosów, że to wyrzucone pieniądze. Zwolennicy projektu się nie przejmują. Copper Peak ma wrócić do świata żywych i to na dodatek jako najbardziej niezwykła skocznia na świecie. Jako jedyny mamut świata ma mieć bowiem całoroczną nawierzchnię, a zatem po raz pierwszy w historii można by rozgrywać także letnie zawody na obiekcie mamucim. Ponadto ma być najpiękniej położoną skocznią narciarską świata, której ogromne rozmiary zapewnią nie tylko duże emocje sportowe, ale i fenomenalne widoki. I pierwsze zawody planują wstępnie na 2024 rok, zatem dość ambitnie. Ciekawostką jest fakt, że już w 2018 roku odbyły się tu pierwsza od ćwierćwiecza zawody. Nie w skokach jednak, ale w ... bieganiu po skoczni. Pod egidą Red Bulla zawodnicy rywalizowali w biegu z zeskoku na szczyt mamuciego obiektu. Ta impreza miała rozpropagować ideę odbudowy skoczni i możliwe, że przyniesie skutek. Niemniej wciąż nie brakuje ludzi, którzy uważają tworzenie dzisiaj kolejnego mamuta za oceanem, dokąd już z trudami logistycznymi wyrusza europejska i japońska czołówka skoków, za szczyt ekstrawagancji i nonsens. Równać się z tym może chyba tylko pomysł zbudowania skoczni narciarskiej na... pustyni. Skocznia narciarska na arabskiej pustyni To rzecz jasna koncepcja Arabii Saudyjskiej, która chce stworzyć ośrodek sportów zimowych wraz ze skocznią w mieście przyszłości Neom, jakie powstaje czy też raczej ma powstać nad Morzem Czerwonym. Plany są aż niewyobrażalne i obejmują nasadzenie milionów drzew, sterowane automatycznie opady, sztuczny księżyc świecący co noc, plaże ze świecącym piaskiem. Miasto ma być samowystarczalne energetycznie, ale póki co prace projektowe opóźniają się i skłaniają sceptyków do uznania tego pomysłu za jedną wielką ściemę. - Neom na nowo zdefiniuje sporty zimowe i turystykę górską - zapowiedział saudyjski książę Muhammad ibn Salman, jako że w tej okolicy znajdują się najwyższe w kraju góry. To Dżabal Al-Hidżaz, leżące wzdłuż wybrzeża Morza Czerwonego. Nawet w ich wypadku nie do końca jednak wiadomo, jaką mają wysokość, czy 3000 m. n.p.m., czy jednak mniej. Tym bardziej nie wiadomo, czy cokolwiek wyjdzie z saudyjskich planów związanych z budową tego cudu przyszłości. W każdym razie Arabia Saudyjska dołączyłaby do grona najbardziej niezwykłych miejsc ze skoczniami narciarskimi. Warto pamiętać, że kiedyś takowe istniały nawet w Argentynie (obiekt w przepięknie położonym andyjskim Bariloche powstał jeszcze przed czasami Perona, w 1945 r., a zbudował go pochodzący z Podhala polski emigrant Andrzej Noworyta; obiekt został zniszczony w niejasnych okolicznościach w latach sześćdziesiątych) czy też Australii, gdzie z dwóch znanych skoczni jedna zwana Perisher Valley znajdowała się u stóp Góry Kościuszki - najwyższego szczytu kontynentu, zdobytego i nazwanego przez polskiego podróżnika Pawła Edmunda Strzeleckiego, rodem z Poznania.