Mistrzostwa zaczęły się od sprintu techniką klasyczną 21 lutego. Jego faworytką była Kowalczyk. Podopieczna Aleksandra Wierietielnego kilka dni wcześniej w tej samej konkurencji triumfowała w zawodach Pucharu Świata w Davos. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Narciarka z Kasiny Wielkiej miała drugi czas eliminacji, wygrała swój ćwierćfinał i półfinał. W finale jednak upadła i nadzieje o medalu prysły. 23 lutego czekał ją bieg łączony. Tym razem dramaturgii nie było. Polka musiała po prostu uznać wyższość czterech Norweżek. Do rozpaczy tego samego dnia kibiców doprowadził za to Kamil Stoch. Po pierwszej serii konkursu na średnim obiekcie w Predazzo zajmował drugie miejsce i medal był na wyciągnięcie ręki. Jednak, jak sam podkreślił, rękę cofnął. Zepsuł finałowy skok i ostatecznie uplasował się na ósmej lokacie. Chwile znacznie przyjemniejsze nastąpiły dopiero w czwartek. Stoch tym razem w spektakularny sposób sięgnął po złoty medal na dużej skoczni. W sobotę natomiast świeżo upieczony mistrz poprowadził kolegów z reprezentacji do trzeciego miejsca w konkursie drużynowym. Ale zanim podopieczni Łukasza Kruczka stanęli na podium, byli blisko rozpaczy. Według pierwszych wyników zwyciężyli Austriacy, drugie miejsce zajęli Norwegowie, a trzecie Niemcy. Polaków sklasyfikowano na czwartej pozycji, a do trzeciej zabrakło im 0,8 pkt, czyli pół metra. Okazało się jednak, że sędziowie już w pierwszej serii błędnie ocenili skok Andersa Bardala. Norweg otrzymał rekompensatę za skok z krótszego rozbiegu, gdy w rzeczywistości do próby przystąpił z belki usytuowanej wyżej. Ostatecznie Skandynawowie zawody zakończyli bez medalu, a polski zespół po raz pierwszy w historii stanął na podium MŚ. "Przed mistrzostwami dwa medale wziąłbym w ciemno" - przyznał Kruczek. Kilka godzin wcześniej upragniony medal zdobyła także Kowalczyk. W biegu na 30 km techniką klasyczną musiała uznać wyższość tylko fenomenalnej Marit Bjoergen. Norweżka, tak jak dwa lata wcześniej w Oslo, była niekwestionowaną gwiazdą mistrzostw. Ponownie zdobyła aż cztery złote medale oraz jeden srebrny. Łącznie w imprezach tej rangi aż 19 razy stała na podium, a 12-krotnie na jego najwyższym stopniu. "Wielkie oklaski Justynie Kowalczyk za te mistrzostwa się nie należą, ale ja jestem bardzo zadowolona z kolejnego miejsca na podium w wielkiej imprezie" - przyznała Polka. Val di Fiemme gospodarzem MŚ było także 10 lat temu. Wtedy dwa złotem medale wywalczył Adam Małysz. "Jak widać to miejsce bardzo nam odpowiada. Może Włosi powinni organizować mistrzostwa jeszcze częściej" - powiedział prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner. Kolejne odbędą się jednak w szwedzkim Falun, a za cztery lata sportowcy spotkają się w fińskim Lahti.