Damian Gołąb, Interia: Tylko dwa miejsca na podium pucharowych zawodów, konkursy bez Polaków w dziesiątce, ale też życiowa forma Aleksandra Zniszczoła. Jak można podsumować ten sezon w polskich skokach narciarskich? Rozczarowanie, zawód, a może to za duże słowa? Rafał Kot, były fizjoterapeuta polskich skoczków, członek zarządu PZN: Sezon był wyjątkowo nieudany, najgorszy od wielu lat. Nie ma co pudrować, każdy to widzi. Jedynym wygranym jest Olek Zniszczoł. Dla niego to był najlepszy sezon w karierze. Dla reszty, dla całej drużyny to był niestety sezon nieudany. To miało odbicie w klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów, ale i w indywidualnych zawodach. Wszyscy o tym wiemy. Trzeba zrobić wszystko, by to się już nie powtórzyło. Wiele mówiło się o wieku polskich skoczków. Ale przecież w poprzednim sezonie byli tylko o rok młodsi, a regres jest duży. Dawid Kubacki walczył o podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, Piotr Żyła zdobył złoto mistrzostw świata, Kamil Stoch był w "generalce" 14., a nie 26. Czy można więc zrzucać słabszą formę skoczków na ich wiek? - Zawsze byłem przeciwnikiem zaglądania komuś w PESEL. Ważne jest to, jakie ktoś osiąga wyniki. Jeśli skoczek ma 40 lat, a będzie dalej najlepszy w Polsce, dlaczego ma nie startować? Chodziło jednak o kontekst, o to, że nie mamy młodych zawodników. Że nie jesteśmy w stanie zastąpić starszych, słabiej skaczących, nawet na chwilę. Bo młodzi są na razie za słabi. Czynników, które miały wpływ na wyniki, było jednak wiele. Dawid Kubacki miał pod koniec poprzedniego sezonu tragiczną sytuację w rodzinie, cała Polska tym żyła. Ciężko było mu się pozbierać, wyczyścić głowę. To na pewno miało na niego wpływ. Po prostu zostało to przesadzone. Jak się później okazało, wina spadła na Marca Noelke, bo on planował te wszystkie treningi. Dla starszych zawodników to nie było dobre. Oni potrzebowali trochę odpoczynku, wyluzowania, trochę się wyświeżyć. A na to nie było miejsca. Był przejazd ze zgrupowania na zgrupowanie, ciężkie treningi, brak czasu wolnego. Wymyślane były zabawy, konkursy. To na początku ich ciekawiło, ale potem stanowiło czynnik nużący. Szczególnie dotknęło to tych starszych zawodników. Na przykład Olek Zniszczoł, jako trochę młodszy - bo to też jest już 30-letni zawodnik - jakoś to przetrzymał, zacisnął zęby i miał tego efekty. Te słowa Kamila Stocha mówią wszystko. "W najgorszych scenariuszach nikt tego nie przewidział" W skokach przyczyn porażek czy sukcesów zwykle jest chyba sporo. - Kolejna sprawa jest taka: proszę mi pokazać zawodnika, który właściwie od ośmiu lat nie schodzi ze światowego topu. A u nas było trzech takich skoczków - Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Kamil Stoch. Byli wielcy zawodnicy, jak Gregor Schlierenzauer czy kończący karierę Peter Prevc, ale to były trzy, cztery lata i potem niestety zjazd. Polscy zawodnicy trzymali się na szczycie bardzo długo. I to tąpnięcie musiało kiedyś nastąpić. W pewien sposób to dobrze, że nastąpiło teraz. Mamy jeszcze dwa lata do igrzysk olimpijskich i myślę, że uda się to wszystko posklecać. Trzeba będzie opracować nowe programy, plany, by to się więcej nie powtórzyło. W każdym razie nie było jednego czynnika, który spowodował krach w naszych skokach, ale wiele czynników, które przyczyniły się do takiej sytuacji. Kiedy zaczęliśmy startować w Pucharze Świata, frustracja się pogłębiała. No jak to: my, tyle lat na szczycie, a nie wchodzimy do trzydziestki czy do dziesiątki? Wszystko zaczęło się zapętlać i niestety zawaliło. Rafał Kot o wycofywaniu zawodników ze startów w Pucharze Świata. "Gdybyśmy wiedzieli..." Błędów z przygotowań nie da się na szybko naprawić. W trakcie sezonu nie ma już chyba czasu na korekty? - Jeżeli chcemy liczyć się w klasyfikacjach końcowych, na takie rzeczy czasu nie ma. Trzeba startować i zbierać punkty. Albo zastępować skaczących słabiej. U nas tego nie mieliśmy. Gdybyśmy wiedzieli, że sezon potoczy się tak źle, nalegalibyśmy na to, by wycofać zawodników. Na jakieś dwa, trzy tygodnie. Żeby złapali świeżość, na powrót technikę. Natomiast oni myśleli, że to wszystko będzie trwało krótko, za tydzień wrócimy i będzie lepiej. Trzeba było zrobić przerwę. Próbował sugerować to Adam Małysz, próbował nawet wdrażać Thomas Thurnbichler. Niestety starsi zawodnicy powiedzieli: nie po to trenowaliśmy ciężko, żeby teraz odpuszczać. Brakowało odważniejszej decyzji Thurnbichlera? Uderzenia pięścią w stół: "to ja jestem trenerem i decyduję"? - Myślę, że tak. Z perspektywy czasu tak. Aczkolwiek wtedy trudno było to oceniać. To on jest z zawodnikami właściwie 24 godziny na dobę. Ale z perspektywy czasu być może by to zadziałało. W pewnym momencie sezonu, mimo że drużynie nie szło najlepiej, wy, jako PZN, okazaliście mocne wsparcie trenerowi Thurnbichlerowi. Wiara w niego cały czas była mocna czy dużo było dyskusji w kuluarach, rozmów z zawodnikami? - Zatrudniając Thomasa mieliśmy wieści z całego świata skoków narciarskich, od tuzów trenerskich, że to jeden z najbardziej perspektywicznych trenerów w całym narciarstwie skokowym. Od początku było dla niego wsparcie, wiążemy z nim duże nadzieje. Natomiast miał trochę za dużo na głowie. Zrzuciliśmy na niego, jako związek, że ma się zająć pierwszą kadrą, ale też nadzorować młodych, grupy szkoleniowe. To było po prostu za dużo. W tej chwili będziemy musieli go troszkę odciążyć. Natomiast co do tego, że on wyciągnie wnioski, nie ma wątpliwości. I przyszły sezon będzie lepszy. Wspominaliśmy o pozytywie tej zimy: Aleksander Zniszczoł ma za sobą najlepszy sezon w karierze, pewnie w końcu osiąga wyniki na miarę talentu. Ten zawodnik ma sufit dużo wyżej niż to, co pokazywał w końcówce sezonu? - Olek to zawodnik, który będzie głodny sukcesów. To jego życiowy sezon, zajął dwa razy miejsce na podium Pucharu Świata, ale myślę, że stać go na więcej. I sam na więcej liczy. Przede wszystkim Olek jako jedyny z całej naszej ekipy złapał to nowoczesne skakanie. Zachłystywaliśmy się tym, jak skacze Stefan Kraft czy Ryoyu Kobayashi - że bardzo szybko dostają się nad narty, ich lot jest agresywny. To u Olka zadziałało. Jako jedyny z naszej ekipy potrafi to stosować, i to z bardzo dobrym skutkiem. Najlepszy sezon od lat zanotował też Maciej Kot. Nie ma co go porównywać ze Zniszczołem, ale w końcówce sezonu w miarę regularnie zdobywał punkty w Pucharze Świata. Te wyniki mogą być dla niego pozytywnym bodźcem na następne lato i sezon zimowy? - Z tego, co wiem, chce dalej skakać. Jest niesamowicie solidny, jak coś robi, to na sto procent. Nigdy nie ma problemów, przygotowuje się tak, jak to zaplanują trenerzy. Zobaczymy, chce jeszcze spróbować. Jestem jego ojcem i trzymam za niego kciuki. Ta końcówka sezonu może być u niego na plus i doda mu "kopa", by jeszcze spróbować wrócić na właściwe tory. A jest to zawodnik, który miał już dość duże osiągnięcia. I tak się dziwię i podziwiam go, że tyle lat wytrzymał, że nie pękł, nie rzucił tego. Myślę, że teraz jest na dobrej drodze, by wrócić do dobrego skakania. Wiele lat czekania, ale wrócił. Maciej Kot na koniec dostał nagrodę Będą zmiany w kadrze B? "Kuba Wolny powiedział prawdę" Wspominał pan, że nie mieliśmy kim zastąpić czołowych polskich skoczków. Czy skoczkowie z drugiego szeregu nie zawiedli jeszcze bardziej niż kadra A? Wokół kadry B było w tym sezonie głośno, wypowiedź Jakuba Wolnego skończyła się jego zawieszeniem. Z całej kadry B nikt nie zdobył choćby punktu w Pucharze Świata, bo przecież Maciej Kot był w grupie zawodników bazowych. - Co tu dużo mówić. Czeski duet kompletnie się nie sprawdził [trener David Jiroutek i jego asystent Radek Zidek - przyp. red.]. To, że Kuba Wolny był zawieszony - on po prostu powiedział prawdę. Natomiast nie powinien tego robić w ten sposób, od razu iść do mediów. Powinien rozmawiać najpierw z zarządem związku, prezesem. I za to został ukarany. Ale powiedział prawdę. To samo powtórzył teraz na koniec sezonu Klimek Murańka i powiedział, że mówi to w imieniu wszystkich. Czyli tam było źle. To się musi zmienić. Zobaczymy, będzie pewnie lepiej. Jesteśmy świeżo po konkursach Planicy. Rekord świata Stefana Krafta ma już siedem lat, a będzie mieć na pewno co najmniej osiem. Tak długiej przerwy w oczekiwaniu na nowy rekord długości skoków nie było od lat 60. Nie uważa pan, że FIS jest tutaj zbyt zachowawczy? Że to zabija trochę zainteresowanie skokami? - Absolutnie nie. W Planicy mieliśmy tyle upadków, że trzeba było być ostrożnym. Na miejscu jury też bym nie podnosił belki, nie robił za wszelką cenę niebezpiecznych skoków. ten zeskok nie był bezpieczny. Natomiast planuje się tam pogłębienie wykopu, będzie można podobno skakać pod 260-270 metrów. Wtedy będziemy latać. Rozmawiał Damian Gołąb Tąpnięcie w PZN. Nagłą decyzja współpracownika Adama Małysza