Kamil Stoch wraca z niemieckiego Oberstdorfu z dwoma medalami mistrzostw świata w lotach - swoimi pierwszymi w kolekcji. Indywidualnie wywalczył srebro, z drużyną brąz. - W niedzielę miałem najgorszy dzień ze wszystkich. Ale miałem prawo być już trochę zmęczony i czerpałem z rezerw energetycznych. Na szczęście trener zbudował tak mocną drużynę, że ja nie musiałem robić nic nadzwyczajnego, tylko skoczyć na tyle, na ile byłem w stanie, a i tak się udało - powiedział. Stoch dzień wcześniej został wicemistrzem świata w lotach. To był jedyny medal, jakiego brakowało mu w bogatej kolekcji. Zwyciężył Daniel Andre Tande, który w niedzielę sięgnął także po złoto z reprezentacją Norwegii. Polacy niemal do samego końca walczyli z Niemcami o brązowy medal. Na półmetku rywalizacji znajdowali się na czwartej pozycji. Ustępowali Norwegom, Słoweńcom i właśnie Niemcom. - Nie patrzyłem na wyniki, chociaż będąc na górze musiałem. Jako że jechałem ostatni, więc musiałem wiedzieć, który pojadę w ostatniej kolejce, przecież dobrze się nie spóźnić na start. Ale starałem się oddalać od siebie myśli, ile mam skoczyć, ile inni skoczyli. Tylko patrzyłem po kim mam jechać - przyznał. Stoch zapewnił, że nie czuł nerwów przed ostatnim skokiem. Przed nim w polskiej drużynie byli Piotr Żyła, Stefan Hula i Dawid Kubacki. - Nie było nerwów, tylko chciałem po prostu skoczyć najlepiej jak potrafię, ale podświadomie wiedziałem, że muszę przyjąć to, co jest i jak jest - powiedział. Przed rywalizacją Polacy byli typowani przez ekspertów na drugim miejscu. Wydawało się, że będą o nie walczyć z Niemcami. Tak przynajmniej wynikało z konkursów indywidualnych. "Czarnym koniem" zawodów okazali się Słoweńcy, którzy stanęli na drugim stopniu podium. - Dyspozycja Słoweńców mnie nie zaskoczyła. Skakali tutaj dobrze. Anze Semenic zrobił im niezłą robotę. Poza tym Peter Prevc jest, co by nie mówić, mistrzem świata w lotach. Potencjał mają zatem ogromny - ocenił Stoch. Podwójny mistrz olimpijski z Soczi (2014) przyznał, że cztery dni mistrzostw świata dały mu się już we znaki. - Walczę już od jakiegoś czasu, a to dopiero połowa sezonu. Teraz już powinno pójść z górki. Każdy ma prawo być zmęczony. To był długi weekend, cztery dni lotów to można poczuć w nogach - powiedział. Stoch nie chciał oceniać, które krążki - indywidualne czy drużynowe - dają mu więcej radości. - Każdy medal to nagroda za pracę, wysiłek, wyrzeczenia, ale ten w drużynie to zasługa czterech zawodników. Każdy o to walczy i każdy ma swój w tym wkład. Ale to nie jest sukces tylko naszej czwórki, ale całego sztabu szkoleniowego i wszystkich tych, którzy chociaż w najmniejszym stopniu dołożyli się do tego - podkreślił. Polacy nigdy wcześniej nie stanęli na podium mistrzostw świata w lotach w konkursie drużynowym. Indywidualnie medale mają brązowy Piotr Fijas (1979) i srebrny Stoch (2018).