Mistrzem świata został Austriak Stefan Kraft, a drugi był Andreas Wellinger. Stoch mógł mieć brąz, gdyby nie sędziowie, wśród nich także Polak, Kazimierz Bafia. - Taką samą sytuację miałem w Sapporo, gdzie polski sędzia dał mi o pół punktu mniej niż pozostali i byłem czwarty. Eisenbichler nie odjechał tak, jak powinien, ale jeśli skacze się tak daleko, sędziowie zawsze przymrużają na to oko. Trochę go potraktowali nie tak surowo jak powinni. To jest sport i nie da się tego zmienić - mówił Małysz. Będzie jak w piłce nożnej, gdzie na koniec zawsze wygrywają Niemcy? - Nie będzie tak - podkreślił ze śmiechem Małysz. - Oczekiwania były bardzo duże i niełatwo im sprostać. Nasi zawodnicy pokazali, że potrafią, bo w treningach i kwalifikacjach skakali bardzo dobrze. W ten sposób jeszcze bardziej podgrzali kibiców, media i innych do tego, że jesteśmy faworytami - komentował skoki Polaków mistrz świata z Lahti sprzed 16 lat. - Skoki były dobre, zabrakło jakiegoś takiego pstryknięcia, takiej świeżości. Nie będziemy na pewno zwalać na warunki. Były różne, ale trudno ocenić, kto miał lepsze, kto miał gorsze. Dwaj pierwsi byli typowani jako faworyci. Eisenbichler doskoczył do nich tym drugim skokiem - mówił Małysz. - Na dużej skoczni głód medalu spowoduje, że wypalimy - podkreślił. - Trzech Polaków w dziesiątce to oczywiście jest sukces. Dziwię się, bo słyszałem Maćka Kota, który mówił, że jest zawiedziony i że to dla niego porażka. Nie powinien tak mówić. Wiadomo, że miał duże apetyty, żeby stanąć na podium, ale nie może w ten sposób wylewać swoich smutków - zaznaczył Małysz. Mistrzostwa zakończy konkurs drużynowy za tydzień. - Niemcy są bardzo mocni, ale jest wielka szansa, żeby wejść do trójki, wierzę, że tak się stanie - powiedział. Z Lahti Waldemar Stelmach