Stoch, podwójny złoty medalista igrzysk olimpijskich w Soczi, skacząc zaledwie 134,5 m, zajął dopiero 32. miejsce i nie zdołał awansować do zawodów (w konkursie startuje 30 najlepszych skoczków z kwalifikacji i czołowa dziesiątka Pucharu Świata), które odbędą się Bad Mitterndorfie. Kruczek nie ukrywa, że była to bardzo przykra niespodzianka dla całego sztabu. "Kamil przyjechał tu z ogromnymi nadziejami, po bardzo fajnych treningach w Wiśle, gdzie skakał zdecydowanie najlepiej z naszych zawodników. To wskazywało na to, że gdyby skakał tu tak samo to uzyskiwałby zupełnie inne odległości. Tymczasem już w pierwszym skoku trochę brakowało metrów, wkradła się frustracja i każda kolejna próba była jeszcze słabsza. Jesteśmy chwilę po kwalifikacjach, wszyscy podchodzimy do tego bardzo emocjonalnie, bo dotyka to przede wszystkim Kamila, ale też kibiców oraz cały sztab. Poczekamy, aż te emocje opadną i wtedy na spokojnie zdecydujemy co dalej" - kontynuował trener polskiej kadry. "Kamil w tym skoku kwalifikacyjnym znów poszedł za bardzo do przodu, był bardzo nisko nad bulą, co przy tylnym wietrze spowodowało, że nie dało się odlecieć. Prędkość Kamila była teraz lepsza, ale to tylko jeden z elementów. Są zawodnicy, którzy nie jeżdżą zbyt szybko, ale skaczą daleko, a są też tacy, którzy są szybcy na progu, a oddają krótkie skoki. To jeden z bardzo ważnych czynników, ale nie decydujący" - tłumaczył szkoleniowiec. "W szatni najpierw panowała cisza, a następnie Kamil wyrzucił z siebie, co się dzieje. To są emocje i to nie takie, które byśmy teraz chcieli oglądać" - dodał Kruczek. Pozostała trójka Polaków pewnie zakwalifikowała się do 1. serii. Najlepiej wypadł Dawid Kubacki, który skoczył aż 202 m i był szósty, sześc metrów bliżej wylądował Klemens Murańka (12.), a 170 metrów wystarczyło Stefanowi Huli do 18. miejsca. Kwalifikacje wygrał Norweg Anders Fannemel (233 m), tylko cztery i pół metra bliżej od rekordu skoczni należącego do Niemca Severina Freunda.