- To zupełnie inna praca, kiedy trenujesz z najlepszymi skoczkami na świecie, a kiedy musisz wychowywać nowych sportowców - powiedział Mika Kojonkoski podczas magazynu "Polskie Skocznie". Fiński trener opowiedział o swojej pracy w Chinach. Paulina Chylewska: Trzy miesiące przed igrzyskami olimpijskimi w Pekinie straciłeś pracę w chińskiej federacji. To dość niespodziewane. Czy możesz nam wyjaśnić, co się tak naprawdę stało? Mika Kojonkoski: - Nadal szukam rzeczowej odpowiedzi, dlaczego tak to się skończyło. Myślę, że wypełniłem wszystkie obowiązki trenera i zrealizowałem postawione przede mną cele. Rozwinąłem skoki w Chinach, bardziej niż tego oczekiwano. Czterech zawodników zdobyło punkty w Grand Prix. To niewiarygodnie szybki postęp. Coś się wydarzyło. Może to wszystko zaczęło wyglądać za bardzo jak mój projekt. Trudno mi dokładnie powiedzieć, co się stało. Już wcześniej tak robili i sądzę, że postąpią tak również w przyszłości. Jaki był najtrudniejszy aspekt Twojej pracy w Chinach. Była to mentalność, czy może coś zupełnie innego? - Wcześniej pracowałem z Norwegią, Finlandią i Austrią. Moi podopieczni wygrywali. Kończyłem pracę na tym poziomie, ale przyjąłem ofertę, którą złożyli mi Chińczycy. W tym projekcie było dużo motywacji. Osiem tysięcy godzin treningów przed igrzyskami olimpijskimi. Było sporo pytań, jeżeli chodzi o to, ile zajmie wychowanie skoczków narciarskich, rywalizujących na najwyższym poziomie. Zaczęliśmy od zera. Szukałem sportowców, którzy byliby materiałem na skoczków. Chciałem, żeby czuli, że są bezpieczni i cały czas się rozwijali. Ten sport miał być dla nich przyjemnością. Czytaj całość na stronie Polsatu Sport Zobacz też:Turniej Czterech Skoczni z ograniczoną liczbą kibiców Kamil Stoch: Ręczę za to swoim nazwiskiem Adam Małysz: Nie będzie żadnych gwałtownych ruchów