W tym samym roku, w którym triumfował w Klingenthal, będąc też naszym najlepszym zawodnikiem w konkursie drużynowym, Krzysztof Biegun został wicemistrzem świata juniorów wraz z kolegami w konkursie drużynowym i wygrał zawody Letniego Grand Prix. W kolejnym roku skoczek z Gilowic został mistrzem świata juniorów w drużynie i wywalczył trzy medale na Uniwersjadzie. W tym dwa złote. Nie pojechał jednak na igrzyska do Soczi. Od tego momentu, zaczęły się jego kłopoty. W pewnym momencie pojawiły się też objawy depresji. Biegun ostatni raz punkty Pucharu Świata wywalczył w styczniu 2014 roku, kiedy w Zakopanem zajął 15. miejsce. Od tego momentu startował w tym cyklu głównie w krajowych konkursach, ale bez powodzenia. Nieco lepiej wiodło mu się w Pucharze Kontynentalnym, w którym trzykrotnie stawał na podium. Z roku na rok zdobywał jednak coraz mniej punktów do klasyfikacji generalnej tego cyklu. Polska lekkoatletka jeździ na wózku, ale jest szczęśliwa. Wystarczy jedno słowo - "mama" Puchar we wnęce na ścianie przypomina mu piękne chwile Latem 2018 roku było już właściwie jasne, że kończy karierę. Ówczesny trener kadry Stefan Horngacher wysłał Bieguna wraz z Andrzejem Stękałą na zawody Letniego Grand Prix w Hakubie. Jakby chciał pokazać, że nie mają czego szukać w świecie skoków. Nasi skoczkowie zamykali wówczas tabelę. W taki sposób zakończyła się przygoda ze skokami jednego z najbardziej utalentowanych polskich skoczków narciarskich w ostatnich latach. Miał zaledwie 24 lata, kiedy zdecydował się na zakończenie kariery. Dziś, pięć lat po tym, jak zawiesił narty na kołku, Biegun jest trenerem, a także ekspertem telewizyjnym. W obu rolach spisuje się znakomicie. Wiele pucharów i nagród, jakie zdobył, już się pozbył, ale ten jeden zajmuje ważne miejsce w jego domu. - Nie mam za bardzo gdzie trzymać tych wszystkich trofeów, jakie zebrałem przez kilka lat. Część musiałem już usunąć. Zostawiłem kilka pucharów i medali. Jest też ten z Klingenthal. Stoi we wnęce na ścianie. Czasami na niego patrzę, bo mam sentyment do tych zawodów. To były przecież piękne chwile - powiedział Biegun w rozmowie z Interia Sport. Ten sukces w Klingenthal przyszedł nagle i niespodziewanie, ale to nie był incydentalny występ. W kolejnych startach Biegun pokazywał, że potrafi skakać. Sukcesy przyszły szybko, ale też równie szybko pojawiła się zapaść, z której Biegun nie był w stanie się wydostać do końca kariery. - To był mix wielu rzeczy. Pojawiły się problemy mentalne, a później do tego doszły tematy finansów i wypalenia. Może zabrakło mi mocniejszego zaciśnięcia zębów, bo w takiej sytuacji co ja był Andrzej Stękała, a on jednak potrafił potem zdobyć medal mistrzostw świata - powiedział Biegun. Zaciskał zęby, ale to było za wiele. "Byłem wypruty" Wydaje się, że on jednak zaciskał te zęby tak mocno, jak się tylko dało. By utrzymać się w skokach i mieć jakiekolwiek finanse, podjął się rozwożenia pizzy, a następnie był kierowcą na długich trasach. Tę pracę łączył ze sportem. - Byłem skoczkiem i nie miałem czasu nauczyć się żadnego zawodu, więc poszedłem pracować jako kierowca. Nie bałem się tego, bo uwielbiam prowadzić. Zresztą często byłem kierowcą, kiedy wracaliśmy z zawodów czy zgrupowań. Nie ukrywam, że to była szalenie trudna praca. Potrafiłem jechać 46 godzin z 40-minutową przerwą. To był mój pierwszy wyjazd i bałem się postawić, bo byłem nowy i młody. Wiem, że to było niebezpieczne i szalone. Nieraz w weekend robiłem 3-4 tysiące kilometrów, a w poniedziałek rano stawiałem się na treningu - dodał. Kiedyś Biegun powiedział mi w rozmowie, że "kochał skoki narciarskie, ale przestał". I to najlepiej oddawało stan, w jakim znajdował się skoczek. Dziś stara miłość wróciła, a Biegun doskonale realizuje się w tym sporcie w roli trenera. - Miłość do skoków wróciła. Cieszę się tym, co robię, bo wiem, że znowu mogę działać. Wtedy czułem, że już nic nie zrobię, że to jest koniec. Nie było sensu dłużej się męczyć. O tym, że podjąłem dobrą decyzję, świadczy choćby to, że rozstanie ze skokami przeszło u mnie bezboleśnie. Zwłaszcza po tym, jak zostałem odsunięty od kadry za czasów Stefana Horngachera. Ta decyzja narastała u mnie od wielu miesięcy, a czarę goryczy przelał wyjazd do Hakuby na Letnie Grand Prix - zakończył. Kolejne ekscesy rywala Adama Małysza, ofiara trafiła do szpitala