Olgierd Kwiatkowski, Interia: Z punktu widzenia rywalizacji polsko-niemieckiej ten sezon zapowiada się niezwykle interesująco, bo trenerem reprezentacji Niemiec został Stefan Horngacher, którzy przez ponad trzy lata pracował z kadrą Polski. Martin Schmitt, były niemiecki skoczek narciarski, trzykrotny medalista olimpijski, wielki rywal Adama Małysza, obecnie zatrudniony w Niemieckim Związku Narciarskim jako poszukiwacz talentów: - Sytuacja jest z tego powodu bardzo ciekawa. Stefan Horngacher odnosił wiele sukcesów z Polakami. Takie też są oczekiwania w Niemczech. Nasza federacja również wymaga dalszych sukcesów. To wynika z tradycji, popularności tej dyscypliny, ale tez faktu, że poprzedni trener Niemiec Werner Schuster miało pasmo sukcesów i zostawił drużynę na wysokim poziomie. Przynajmniej ten poziom powinien być utrzymany. Czy Niemcy więcej zyskają na tym, że mają Stefana Horngachera, czy Polska więcej na tym straci, że nie ma Horngachera? - Trudno powiedzieć, ale myślę, że każda taka zmiana przynosi rezultaty w dłuższym czasie. Możemy jednak zanalizować sezon letni i okazuje się, że w tym roku forma Polaków była lepsza niż Niemców. Świetnie wypadł w letnich Grand Prix Dawid Kubacki. Tak czy inaczej, to będzie istotna zmiana dla obu zespołów. Polski związek podjął dobrą decyzję stawiając na trenera Michala Doleżala. To jest wielki fachowiec, ekspert w zakresie sprzętu narciarskiego, doskonale zna te - bardzo istotne we współczesnym narciarstwie - zagadnienia. W kadrze Niemiec mamy teraz trudną sytuację. Wielu zawodników jest kontuzjowanych. A nowy trener to nowa filozofia pracy. Zmiana, która nastąpiła w tym momencie, może spowodować pewne problemy. Niemcy są cierpliwi? Będą czekali, gdy nie będzie oczekiwanych sukcesów? - Wszyscy chcieliby od razu spektakularnych wyników. Jeżeli ich nie będzie, to szczególnie zawodnicy, mogą zadawać sobie pytania. A dlaczego jest gorzej? Skąd biorą się obecne problemy? Przecież było tak dobrze. Może poprzedni trener nie był taki zły? Sądzę, że Stefan Horngacher jest takim trenerem, który potrafi stawić czoła podobnym wyzwaniom, wprowadzić taki spokój w prowadzeniu zespołu, że kadra będzie się rozwijać. Praca w takiej grupie odbywa się na wielkim zaufaniu. Myślę, że właśnie tak będzie. Jakie znaczenie ma w skokach narciarskich wojna technologiczna? Czy pana zdaniem coraz bardziej nie zabija sportu? - Mniejsze kraje mogą mieć z tym problem. Nie stać ich na to, żeby testować i żeby mieć odpowiednią ilość sprzętu narciarskiego. Wielkie kraje sprawdzają przez wiele miesięcy odpowiednie wiązania, buty, materiały do kombinezonów. Innych na to nie stać. Doprowadza to do braku równowagi. Na dłuższą metę FIS będzie uważnie się temu przyglądał i jeżeli będzie taka konieczność, zainterweniuje, bo ogranicza to rozwój naszej dyscypliny. Na ile pana zdaniem wszystkie rozwiązania korygujące wyniki, jak współczynniki wiatru, prędkości uczyniły skoki narciarskie sprawiedliwymi? A może tak nie jest? - Sport stał się dzięki temu sprawiedliwy, ale lepiej by było, gdyby tych wynalazków nie było. Pomiar prędkości wiatru jest konieczny, bo materiał z którego są skonstruowane kombinezony i cały osprzęt jest tak wrażliwy, że ten strój na reaguje na każde zachowania prędkości wiatru. Nie jest możliwe przeprowadzenie jakiegokolwiek turnieju bez tej reguły i to jest dobre. Problem w tym, że trudno to wyjaśnić publiczności. Można zwizualizować wszystkie te dane w formie zielonej linii do której potrzeba doskoczyć, ale najlepiej gdyby widownia widziała od razu wynik końcowy, żeby wszystko od początku było jasne bez żadnych wątpliwości. Rywalizacja skoczków to także rywalizacja na wagę. Im mniej waży skoczek tym lepiej. Czy nie jest to jednak igranie ze zdrowiem zawodników? - Cały czas zastanawiam się, dlaczego w regulaminie FIS nie można odpowiednio sformułować przepisów dotyczących wagi. To niezwykle palący problem. Dwa sezony temu federacja wprowadziła regułę BMI (wskaźnik masy ciała - ok) i to było właściwe rozwiązanie. Ale zawodnicy zaczęli wybierać krótsze narty, bo wtedy mogą ważyć mniej. Okazało się, że więcej zyskali, bo skaczą dalej. Trzeba pomyśleć nad właściwą grubością nart, bo skrócić się ich już nie da. W momencie skoku to będzie bardzo bolesne dla skoczków. To jest więc chyba niemożliwe. Od każdego polskiego dziennikarza otrzymuje pan pytanie o Adama Małysza, z którym wiele lat pan rywalizował, ja zapytam o Kamila Stocha. Jak pan widzi jego przyszłość, szczególnie ten sezon 2022, w którym odbędą się igrzyska olimpijskie w Pekinie? Czy sądzi pan, że utrzyma wysoką formę jeszcze przez dwa sezony? Będzie miał wtedy 35 lat. - Nie widać, żeby Kamil miał spadek formy. Cały czas skacze tak samo, na wysokim poziomie, utrzymuje się w czołówce. To znakomity zawodnik. W Pekinie wiele będzie zależało od dyspozycji dnia. Wtedy trzeba mieć życiową formę i wszystko musi sprzyjać zawodnikowi. Widzę, że Kamil Stoch robi wszystko, żeby zdobyć kolejny medal olimpijski i żeby wygrać konkursy w Pekinie. Wiek w jego wypadku nie odgrywa aż tak wielkiej roli. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski