Po kapitalnym dla siebie sezonie 2000/2001, w trakcie którego zdobył między innymi pierwszą w karierze Kryształową Kulę i dwa medale mistrzostw świata w Lahti (złoto i srebro), Adam Małysz bardzo dobrze rozpoczął także kolejną odsłonę rywalizacji. W pierwszej części sezonu 2001/2002 w praktyce nie schodził z podium, przed Turniejem Czterech Skoczni notując aż sześć zwycięstw. Nasz rodak był murowanym faworytem do triumfu w tej imprezie, podczas której miał bronić tytułu. Na skoczniach w Niemczech i Austrii naszego rodaka dopadł jednak mały kryzys formy. Zajmował kolejno piąte, trzecie, drugie i dziewiąte miejsce, a w "generalce" był czwarty, co powszechnie przyjęte zostało jako porażka. Wygrał fenomenalny Sven Hannawald, będąc pierwszym zawodnikiem w historii z kompletem triumfów w zawodach. Przed igrzyskami Małysz wziął udział jeszcze w trzech konkursach PŚ: w Willingen był siódmy, a w Zakopanem (gdzie dopingowało go kilkadziesiąt tysięcy fanów) siódmy i pierwszy. Sukces z Wielkiej Krokwi rozbudził nadzieje, że dyspozycja naszego asa wraca na właściwe tory. 20 lat od brązu Małysza. "Cud, że się nie przewróciłem" Bezpośrednio przed IO "Orzeł z Wisły" odpuścił konkursy PŚ w Sapporo (ze światowej czołówki pojechali tam tylko Austriacy, za co zapłacili podczas najważniejszej imprezy czterolecia wysoką cenę). Kwalifikacje do konkursu na normalnej skoczni w Salt Lake City wygrał Hannawald, ale Małysz pokazał, że będzie w grze - skoczył najdalej (98,5 metra) i zajął trzecie miejsce, przegrywając z Niemcem o pięć punktów. Rozdzielił ich Simon Ammann, który do "Hanniego" stracił punkt. Pierwsza seria olimpijskiego konkursu przyniosła polskim fanom mały dramat. Preludium do niego był skok... Noriakiego Kasai. Japończyk, który wtedy - choć trudno w to uwierzyć - jeszcze się z długowiecznością nie kojarzył (dopiero dobijał do "trzydziestki") uzyskał tylko 85 metrów, a przy lądowaniu zaliczył upadek. W zeskoku powstała wyrwa, w którą wpadł po swojej próbie Małysz. Polak skoczył najdalej w pierwszej serii (98,5 metra) i wylądował nienagannym telemarkiem, ale chwilę potem musiał ratować się przed upadkiem. Gdyby nie noty za styl... Zapłacił jednak notami za styl - łącznie uzyskał tylko 52,5 punktu. Po pierwszej serii był trzeci, za Hannawaldem i Ammannem. W finale obronił tę pozycję (skoczył 98 metrów), choć mógł mówić o niedosycie. Gdyby w pierwszej próbie zaliczył taką samą sumę ocen, co w drugiej (57,5 punktu) byłby drugi, ze stratą zaledwie jednego "oczka" do zwycięskiego Szwajcara. Po konkursie trener Apoloniusz Tajner przyznał, że feralna wyrwa w zeskoku zaważyła na wszystkim. W drugiej serii Małysz, chcąc odrabiać straty, był nieco zbyt agresywny na progu, przez co jego próba była nieco krótsza, niż mogła. Mimo wszystko cieszył się z sukcesu podkreślając, że z ekipy "zeszło ciśnienie". Kilka dni później przyniosło to efekt w postaci srebra na dużej skoczni.