Maciej Kot wymieniony na 18-latka przed wielkim finałem lata. Polak skomentował decyzję trenerów
Maciej Kot zanotował najlepsze lato od ośmiu sezonów. Wygrał konkurs Letniej Grand Prix w Wiśle, a w kilku był w ścisłej czołówce. Zaliczył jednak wpadki w Predazzo i Hinzenbach, choć w Austrii skakał na równi z najlepszymi Austriakami i Niemcami w luźnym treningu dzień przed zawodami. Po konkursach w Hinzenbach trenerzy kadr zadecydowali, że zakopiańczyka zabraknie w finałowych zawodach Letniego Grand Prix w Klingenthal. Jego miejsce zajął 18-letni Kacper Tomasiak, który wygrał cały cykl Letniego Pucharu Kontynentalnego. W rozmowie z Interia Sport Kot skomentował tę decyzję.

W skrócie
- Maciej Kot po udanym sezonie letnim nie wystąpi w finale Letniego Grand Prix, decyzją trenerów zastąpił go 18-letni Kacper Tomasiak.
- Kot przyznaje, że nie czuje rozczarowania, uznaje decyzję za logiczną i chce skupić się na przygotowaniach do sezonu zimowego.
- Kot dostrzega pozytywne zmiany w swoim podejściu oraz pracy z trenerami, a start Tomasiaka ocenia jako w pełni zasłużony.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Maciej Kot, choć zajmuje dziesiąte miejsce w klasyfikacji generalnej Letniego Grand Prix w skokach narciarskich, to jednak nie pojawi się w finałowych zawodach w Klingenthal (24-26 października). Jego miejsce zajmie 18-letni Kacper Tomasiak, który był najlepszym skoczkiem lata w Pucharze Kontynentalnym.
Decyzję o tym, że Kota zabraknie w Niemczech, podjęli trenerzy kadry A i B. Przed Hinzebach było wiadomo, że najsłabszy ze skoczków w Austrii, nie pojedzie do Klingenthal. Walkę o "utrzymanie się" w Letnim Grand Prix Kot stoczył z Piotrem Żyłą. Górą wyszedł z niej wiślanin.
Maciej Kot: Nie jestem rozczarowany. Zwyciężyła logika
Tomasz Kalemba, Interia Sport: Jesteś dziesiątym zawodnikiem klasyfikacji generalnej Letniego Grand Prix, a jednak nie wystąpisz w finałowych zawodach w Klingenthal. Czujesz się rozczarowany taką decyzją, czy jednak to wszystko było zaplanowane?
Maciej Kot: - Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie jestem rozczarowany. Zwyciężyła logika. Skupiamy się na zimie. Każdy z nas ma inny plan. Oczywiście walczyliśmy o miejsce w składzie i w uczciwej walce to miejsce przegrałem. Wzięliśmy też pod uwagę to, że z kadrą B w poniedziałek - z samego rana po zawodach w Klingenthal - lecimy do Sztokholmu do tunelu aerodynamicznego. Chcieliśmy zatem skupić się przed tym wyjazdem na spokojnych treningach na skoczni i na siłowni, by po tunelu wrócić na kolejny obóz gotowym do pracy. Dla mnie to jest teraz priorytet. Chcę jak najlepiej przygotować się do zimy. W Klingenthal są tylko jedne zawody indywidualne, a z drugiej strony ma być wątpliwa pogoda. Do tego skocznia nie sprzyja mojemu skakaniu, bo mam lekkie problemy z symetrią. To była zatem logiczna decyzja, by skupić się na pracy, bo mogę na tym więcej zyskać w perspektywie zimy.
Kilka ostatnich lat, to była dla mnie prawdziwa męczarnia, ale byłem cierpliwy. Mam nadzieję, że to, co działo się teraz latem, będzie dobrym prognostykiem i zima będzie w końcu dobra w moim wykonaniu. Daleki jestem jednak od huraoptymizmu i twardo stąpam po ziemi
Jakie to było lato dla ciebie, bo zaczęło się ono szokująco dobrze, bo wygrałeś Letnie Grand Prix w Wiśle?
- Rzeczywiście ten start był szokująco dobry. Gdyby spojrzeć na wyniki, to trudno jest cokolwiek z tego wywnioskować. Gdyby jednak odrzucić skrajne rezultaty, czyli najlepszy (zwycięstwo w Wiśle) i najgorszy (wpadki w Predazzo i Hinzenbach), to więcej nam powie. Uzyskamy poziom, który na ten moment jest taką średnią, czyli drugą dziesiątkę Letniego Grand Prix. Oczywiście nie da to stuprocentowego przełożenia na zimę. Takie średnie skakanie daje jednak nadzieję na zajmowanie miejsce w drugiej "10". To tego lata dało mi pewności siebie. Moje skoki w większości przypadków nie były dobre, bo pojawiało się w nich sporo błędów, ale można było walczyć o punkty, a jednym dobrym skokiem w jednej serii nawet o miejsca w czołowej "10". To lato było dla mnie bardzo trudne, bo miałem sporo problemów z pozycją dojazdową i ustabilizowaniem dobrego skakania. Bardzo ciężko pracowaliśmy ze sztabem, ale na początku nie bardzo było widać tego efekty. To, co mnie cieszy, to fakt, że mimo problemów i tego, że nie czuję, by to były dobre skoki, to jednak pojawiały się dobre i średnie wyniki. To znaczy, że rezerwa jest duża. I teraz skupimy się na tym, by ją do zimy wykorzystać. Trzeba też odpowiednio dopasować sprzęt.
Po zwycięstwie w Wiśle trudno było powtarzać takie skoki, które dały ci sensacyjną wygraną?
- Najśmieszniejsze było to, że zaczynałem konkurs i go kończyłem, a do tego wygrałem z numerem jeden. To był chyba drugi taki przypadek w historii. Wcześniej zrobił to - zdaje się - tylko Gregor Schlierenzauer, ale mogę się mylić. Po tym sukcesie nie było łatwo powtarzać takie skoki na treningach. Oczywiście takie się zdarzały. Po Wiśle mieliśmy jednak urlopy i to najświeższe czucie mogłem zgubić. Dążyliśmy do tego, by moje skoki były podobne do tych z Wisły. Zapisałem i zapamiętałem sobie pewne rzeczy. Próbowałem w głowie wizualizować sobie te skoki, by czucie zostało. Nie było to łatwe, bo pojawiały się problemy z pozycją. To sprawiało, że musiałem się koncentrować na czymś innym niż w Wiśle. Tam mogłem koncentrować się bardziej na locie, bo pozycja grała. Trzeba było zatem zrobić krok wstecz, by popracować nad podstawami, co mnie bolało.
Hinzenbach można nazwać wypadkiem przy pracy? Tam nie wszedłeś do drugiej serii, choć wcześniej dobrze skakałeś w treningach i kwalifikacjach?
- Zdecydowanie to był wypadek przy pracy. Dzień przed konkursem mieliśmy nieoficjalny i luźny trening, na którym skakaliśmy z: Austriakami, Niemcami, Szwajcarami. Było do kogo się porównywać. Oddałem trzy dobre bardzo dobre skoki i na czwarty już nie poszedłem. Uznaliśmy z Maćkiem Maciusiakiem, że nie ma co poprawiać. Z tych samych belek, a nawet nieco niższych od niektórych zawodników z tych krajów, skakałem daleko. Normalne skakanie przynosiło dobre rezultaty. Sobotnie skoki nie były już jednak tak dobre, ale błędy, jakie się do nich wkradły, nie powodowały jeszcze dużych problemów. Ten skok w konkursie po prostu zepsułem. I nie wiedziałem, dlaczego to się stało w najważniejszym momencie. To mnie dręczyło.
Miałeś udany poprzedni sezon zimowy, choć na zapleczu Pucharu Świata. Teraz zanotowałeś najlepsze lato od ośmiu lat. To napawa optymizmem przed zimą?
- Kilka ostatnich lat, to była dla mnie prawdziwa męczarnia, ale byłem cierpliwy. Mam nadzieję, że to, co działo się teraz latem, będzie dobrym prognostykiem i zima będzie w końcu dobra w moim wykonaniu. Daleki jestem jednak od huraoptymizmu i twardo stąpam po ziemi. Ciężko pracuję każdego dnia, bo wiem, że bez tego nie ma na to szans. Nie chciałbym też pompować balonika i mówić, że skoro lato było dobre, to zima będzie jeszcze lepsza, bo nie zawsze się to tak przekłada. Myślę jednak, że w moim przypadku, to lato i dobre wyniki dały mi bardzo dużo pod względem mentalnym. Uwierzyłem, że zmierzam w dobrą stronę. Utwierdziłem się w przekonaniu, że zmiany, jakie dokonałem, były dobre. Praca, jaką wykonujemy z Wojtkiem Toporem, przynosi lepsze rezultaty. I tego teraz trzeba się konsekwentnie trzymać. Mnie czasami tej konsekwencji i cierpliwości brakowało. Za dużo było szukania różnych rozwiązań, ale to lato było dla mnie stabilniejsze pod względem wizji skakania. Nabrałem pewności siebie i przekonania do wizji, jaką obraliśmy. Pojawiła się większa swoboda i to może być kluczowe w kontekście zimy.
Praca trenera Topora przynosi rezultaty. Ty jesteś najlepszym przykładem, ale błyszczeć zaczął też młody Kacper Tomasiak. Kiedy jedziesz na zawody z Maciejem Maciusiakiem, to nie stanowi to problemu? Jest utrzymana jedna wizja, bo w przeszłości różnie z tym bywało, kiedy skoczkowie z kadry B przechodzili pod skrzydła trenera głównego?
- Wojtek Topór wykonuje bardzo dobrą pracę. Bardzo dobrze wygląda też współpraca ze sztabem kadry A. Trenerzy obu grup mają ze sobą bardzo dobry kontakt, bo nie po raz pierwszy ze sobą współpracują. Są już dotarci. Sam też mam dobry kontakt z Maćkiem Maciusiakiem. Stawiamy na dobrą komunikację. Jeśli ktoś ma inne zdanie albo czuje coś inaczej, to po prostu o tym mówi. To nie przyszło jednak od razu i od pierwszego skoku rozumieliśmy się bez słów. Potrzebowaliśmy kilku rozmów, żebyśmy się z Maćkiem dobrze zaczęli rozumieć, ale to nam się udało. Byliśmy też w stałym kontakcie z Wojtkiem, bo Maciek nie jest trenerem, który odrzuca pomoc. Jeśli jest dobra komunikacja i atmosfera, to buduje to niezbędne zaufanie w pracy zawodnika z trenerem.
Do sztabów kadr wrócił Robert Mateja.
- I dużo wniósł. To jest trochę niedoceniany trener w Polsce. Jako zawodnik miał ogromne doświadczenie. Osiągał bardzo dobre wyniki, ale przyćmił go Adam Małysz. Jako zawodnik Robert mógł osiągnąć o wiele więcej, bo miał duże możliwości. Do pracy w kadrze wniósł sporo. Choćby ten bezpośredni kontakt z zawodnikiem, czy łopatologiczne tłumaczenie skoków. I zawsze za to go ceniłem. Jest wielu trenerów, którzy znają na pamięć wszystkie regułki i są świetnymi teoretykami. Są w stanie wszystko pięknie wytłumaczyć, ale czasem zawodnik nie potrafi tego przetworzyć i sobie tego wyobrazić. Wie, co ma zrobić, ale nie wie jak. I to często jest bardzo duży problem dla zawodników. Robert potrafi w bardzo prosty sposób wytłumaczyć pewne rzeczy tak, że skoczek wie, o co chodzi. Pamiętam, że o wyjściu z progu mówił, jak o wstawaniu z krzesła. Kiedy na nim siedzimy, to nie myślimy, że mamy wstać, tylko robimy to automatycznie. Robert swoimi uwagami świetnie trafia do zawodników. To jest bardzo cenne szczególnie w pracy z młodymi skoczkami.
Maciej Kot o Kacprze Tomasiaku: zasłużył na debiut w Letnim Grand Prix
W twoje miejsce na Klingenthal wskakuje zaledwie 18-letni Kacper Tomasiak. Od lat uważany jest za wielki talent. Niedawno właśnie w Klingenthal wygrywał cały cykl Letniego Grand Prix, teraz dostanie szansę debiutu w najwyższej lidze. Kiedy na niego patrzysz, to przypomina ci się nastoletni Maciej Kot?
- Bardzo fajnie, że wszystko tak się poukładało, że Kacper może wystąpić w Klingenthal i zadebiutuje w Letnim Grand Prix. Wcześniej nam, jako reprezentacji, zależało na dodatkowym miejscu na Puchar Świata i Kacper wywalczył je w Pucharze Kontynentalnym. Zasłużył na ten debiut w Letnim Grand Prix. To jest też dla niego wielka nagroda, ale też sprawdzian przed zimą, bo to na pewno jest zawodnik, który jest brany pod uwagę w kontekście startów w Pucharze Świata. Przebojem wszedł do Pucharu Kontynentalnego, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by przebojem wszedł do Pucharu Świata. Przypominają mi się czasy, kiedy to ja byłem nastolatkiem. Kacper z tego co wiem z rozmów z trenerami, ma głowę na karku. To mądry i inteligentny sportowiec, który ma wszystko poukładane w głowie. Do tego jest bardzo dobrze prowadzony przez trenerów. Nie ma w tych działaniach zbędnego pośpiechu. Wszystko jest robione na spokojnie i zgodnie z planem. Jest zaopiekowany. Mam nadzieję, że w Klingenthal - jeśli pozwoli aura - to pokaże, na co go stać i będziemy mieli z niego pociechę w przyszłości. To nie musi być już, bo ona ma czas. Nikt nie powinien wymagać od niego sukcesów już teraz.
Masz już 34 lata. Czujesz, że jesteś już wyeksploatowany i masz już dość skoków, czy wcale nie?
- Wcale nie odczuwam, że mam już 34 lata. Nawet w Hinzenbach złapałem się na tym, że spiker - po tym, jak wylądowałem - mówił o mnie "34-latek z Polski, który dwa razy tutaj wygrywał". Pomyślałem sobie, ale jak to 34-latek? Łapie się czasami na tym, że nie pamiętam, ile mam lat. Ciągle wydaje mi się, że jestem o wiele młodszy. Zresztą ostatnie lata pod względem fizycznym są naprawdę bardzo udane dla mnie. Nawet w testach, jakie robimy, nie ma u mnie tendencji spadkowej, a w niektórych aspektach jest nawet lepiej, niż było. Nieważne, ile się ma lat, ale ważne, na ile człowiek się czuje. A ja czuję się młodo. Do tego trenuje w takiej grupie u Wojtka Topora, że musiałem trochę odmłodnieć, by dostosować się do niej.
Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport
Zobacz również:














