Maciej Kot w mistrzostwach Polski w skokach narciarskich na igelicie w Szczyrku zajął czwarte miejsce w rywalizacji indywidualnej. Podium przegrał tylko o 0,1 pkt. z Kamilem Stochem. Tym samym wysłał jasny sygnał, że trzeba się z nim liczyć w kontekście ustalania składu na początek zmagań w Pucharze Świata. Nasza kadra powołana zostanie zarówno na zawody w Ruce (24-26 listopada), jak i w Lillehammer (1-3 grudnia). Nie będzie bowiem wracała do kraju po zmaganiach w Finlandii. Maciej Kot to jeden z najbardziej utytułowanych polskich skoczków narciarskich w historii. Na koncie ma brązowy medal zimowych igrzysk olimpijskich w Pjongczangu oraz złoty i brązowy medal mistrzostw świata w rywalizacji drużynowej. Dwukrotnie wygrywał konkursy Pucharu Świata. Triumfował też w klasyfikacji generalnej Letniego Grand Prix. Od kilku lat ma jednak duże problemy. Te pojawiły się w momencie, kiedy zaczął pracę nad prostowaniem skoku po wyjściu z progu. To całkowicie rozregulowało Kota. Mamy dwóch zawodników gotowych na start Pucharu Świata. Ból głowy Thomasa Thurnbichlera Mimo dużych problemów wciąż wielki potencjał dostrzega w nim trener kadry Thomas Thurnbichler. Razem z zawodnikiem stworzyli plan, który - jak na razie - przynosi efekty. Kot znowu wbił się do czołówki polskich skoczków narciarskich i na tym nie zamierza poprzestać. Jego ambicją są starty w Pucharze Świata. Zresztą mocno się zbliżył do tego celu. Skoki narciarskie. Maciej Kot na drodze do powrotu do Pucharu Świata Tomasz Kalemba, Interia Sport: Już dawno nie prezentował się pan tak dobrze latem. Wygląda na to, że chyba pan odżył? Maciej Kot: - Myślę, że lato było rzeczywiście udane. Tak wskazują wyniki, a to widać najlepiej. To jest jednak wierzchołek góry lodowej. Dla mnie to lato było udane przede wszystkim od strony wykonanej pracy, a także ze względu na to, jak to wszystko wyglądało od początku, czyli od kwietnia. To wtedy zaczęliśmy wszystko planować i układać. Potrzebny by plan, który pozwoli mi ruszyć z miejsca, w którym tkwiłem przez kilka lat. I to się chyba udało? - To prawda. Było sporo ciężkiej pracy, która zaowocowała tym, że moje skoki w końcu zaczęły lepiej wyglądać. Na wiosnę, kiedy Polski Związek Narciarski ogłaszał kadry, wielu twierdziło, że to już koniec Macieja Kota. Zabrakło dla pana miejsca w kadrze A i B. Znalazł się pan w grupie regionalnej, trenującej w ośrodkach w Zakopanem i w Beskidach. Teraz wygląda na to, że to wszystko było przemyślane. - Zgadza się. Byłem tego świadomy, że przydzielenie mnie do grupy regionalnej będzie przez większość odbierane jako degradacja i kolejny krok ku zakończeniu kariery. Byłem na to przygotowany, że będzie trudno znaleźć sponsorów, bo przecież trudno jest ludziom tak do końca wytłumaczyć, jak to działa. Tyle że ten krok był bardzo przemyślany. Co było też dla mnie ważne i co mnie bardzo ucieszyło oraz podbudowało, to fakt, że decyzja została podjęta wspólnie. Zaraz po zakończeniu sezonu zimowego odezwał się do mnie Thomas Thurnbichler. Porozmawialiśmy i przeanalizowaliśmy ostatnią zimę. I wtedy Thomas sam powiedział, że chce znaleźć najlepsze możliwe rozwiązanie, które byłoby jak najlepiej dopasowane do mnie. Wiadomo, że moje wyniki w żaden sposób nie dawały nadziei na to, by znalazł się w kadrze A. Uznaliśmy jednak, że grupa bazowa jest czymś, co sprawdziło się rok wcześniej w przypadku Klemensa Murańki. Założyliśmy, że to rozwiązanie najlepiej pomoże mi w powrocie do dobrego skakania. Pod tym względem myślałem podobnie do Thomasa. Podszedłem zatem pozytywnie do tej decyzji i to zaważyło na to, że ten początek był już udany i można było ruszyć z wysokiego poziomu. Gdybym odbierał to negatywnie, np. jako degradację, to myślę, że byłoby ciężko. Tymczasem zobaczyłem, że otwierają się przede mną pewne możliwości. Wbrew pozorom więcej drzwi się otworzyło, niż zamknęło. Starałem się to jak najlepiej wykorzystać. Powiało od pana optymizmem. - I właśnie z tego się cieszę. Mamy świetną współpracę w grupie bazowej z Wojtkiem Toporem i Zbyszkiem Klimowskim, a także z grupą beskidzką i Krzyśkiem Biegunem. Co ważne, to od początku funkcjonowała też współpraca z Thomasem Thurnbichlerem. On dał do zrozumienia, że - jako grupa bazowa - mamy jego pełne wsparcie i jeśli tylko czegoś potrzebujemy, to możemy się z nim kontaktować. Na treningach sam zwraca uwagę na wykonywane przeze mnie ćwiczenia, a także na technikę. Mamy też dostęp do sprzętu, który przygotowuje Mathias Hafele. Odbyłem też kilka indywidualnych treningów z Markiem Noelke, który też próbował mi - poprzez inne podejście - pomóc, jeśli chodzi o to skrzywienie za progiem. Było też z jego strony przygotowanie mentalne i trening neuro. Pojawiło się zatem sporo nowości. Zostałem też włączony do współpracy z psychologiem kadry Danielem Krokoszem. Mam zatem teraz dwóje psychologów, z którymi mogę pracować, bo jest jeszcze doktor Zuzanna Wałach-Biśta z AWF w Katowicach. Z nią współpracuję od dwóch lat. Takie wsparcie daje naprawdę motywację. Z radością ruszyłem do pracy i to znacznie wcześniej niż inni, bo w końcu zimę też dużo wcześniej skończyłem. Miałem też pełne zaufanie do procesu, jaki mnie czekał. I to było bardzo ważne w tym wszystkim. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, że czeka mnie wiele zmian. Przede wszystkim w technice skoku. Podszedłem jednak z pełną gotowością do tego, jakie wyzwania postawią przede mną trenerzy. Zaufałem temu i to powoli zaczęło przynosić efekty, które tylko potwierdziły, że to jest dobra droga. Najważniejsze, że nie brakowało na niej też cierpliwości i konsekwencji. Na miesiąc przed rozpoczęciem Pucharu Świata śmiało można brać pana pod uwagę przy ustalaniu składu. Bronią pana wyniki, a przede wszystkim skoki. Widać dużą swobodę, czego nie było w ostatnich latach. - Swoboda pojawia się wtedy, kiedy skoki chcą lecieć. Ta swoboda nie dotyczy tylko ciała, ale też sfery mentalnej. Jeżeli zawodnik czuje, że skoki odlatują, że może pozwolić sobie nawet na drobny błąd, a one mimo tego są dalekie, to od razu pojawia się większy luz. Doprowadzenie do takiej sytuacji kosztowało mnie wiele pracy. Fajnie, że widać z boku, że te moje skoki są bardziej swobodne. Nie są już wykonywane na siłę z wielką kontrolą. I choćby z tego powodu sprawiają mi większą radość. Tego mi brakowało. Gdyby w Lake Placid powiększył pan kwotę startową dla kraju na pierwszy period Pucharu Świata, to miałby pan bardzo duże szanse na rozpoczęcie sezonu w Ruce. To się jednak nie udało. Trener Thomas Thurnbichler ma tylko pięć miejsc. Dwóch pewniaków już mamy. To Dawid Kubacki i Piotr Żyła. Zostaje walka o trzy pozostałe. Czuje pan jednak, że mocno zbliżył się do startów w Pucharze Świata? - Tak. Wydaje mi się, że jestem już blisko Pucharu Świata. Zbliżyłem się też do swoich celów, jakie miałem postawione. Te cele, które mi postawiono przed latem, zrealizowałem w 90 procentach. Nie były to cele, tylko wynikowe, ale też te tak zwane procesowe. Założyliśmy, o ile chcę poprawić moc odbicia w odbiciu statycznym, o ile chcemy zwiększyć wysokość odbicia, jaką wagę utrzymać, o ile zwiększyć mobilność w biodrach. To są tylko przykłady kilku z tych celów procesowych. Jednym z tych celów, którego nie udało się zrealizować, było wywalczenie kwoty startowej. Niewiele zabrakło, ale jednak. To by mi bardzo pomogło w powrocie do Pucharu Świata, ale też ułatwiłoby sprawę Thomasowi, jako trenerowi głównemu. Myślę jednak, że sprawa startu w Pucharze Świata jest otwarta. Jestem blisko tego, ale też wiem, że swoimi skokami jestem w stanie wywalczyć sobie miejsce w kadrze na te zawody. Nie wiem jednak, czy to nastąpi już na inaugurację. Do gry wchodzi bowiem taktyka związana z robieniem kwoty startowej. Dlatego skład na Puchar Kontynentalny też musi być mocny. Nie pozostaje mi nic innego, jak dać z siebie wszystko w tym ostatnim okresie przed startem sezonu. Na pewno będę chciał się pokazać z jak najlepszej strony na treningach. Mam wielką motywację i stuprocentowe zaufanie do Thomasa, bo widzę, że on ma plan. Czy pojadę na pierwsze zawody, czy nie, to i tak nic nie zmieni w moim podejściu i drodze, jaką obrałem. Nawet jeśli nie wystąpię w pierwszych zawodach, to każdego dnia będę robił wszystko, by być gotowym na to, żeby wskoczyć w każdej chwili do składu. I Thomas dobrze o tym wie. Wygląda zatem na to, że - w porównaniu do wielu poprzednich lat - kadra A nie jest zabetonowana. Z tego, co pan mówi, wynika, że Thomas Thurnbichler patrzy na polskie skoki całościowo. - I to jest bardzo fajne. Wystarczy popatrzeć na to, jak wyglądał początek lata i na to, jak szybko włączony został Marcin Wróbel do składu na Letnie Grand Prix po tym, jak pokazał się z dobrej strony w zawodach niższej rangi. Do Rasnova też wysłani zostali zawodnicy z różnych grup. W tym także z kadry juniorów i grupy bazowej. Widać zatem, ze Thomas bardzo mocno chce dołączać kolejnych zawodników, dając im kredyt zaufania. Na pewno bacznie przygląda się młodym skoczkom. Jednym z jego pomysłów było też utworzenie szkolenia juniorów w Szkołach Mistrzostwa Sportowego pod okiem Daniela Kwiatkowskiego. Miejmy nadzieję, że to przyniesie w końcu rezultaty i doczekamy się wielu młodych zawodników, którzy nie będę tylko obiecujący, ale też zaczną wynikami w seniorskich zawodach pokazywać, na co ich stać. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Wielki powrót Kamila Stocha. Było źle i nagle się odmieniło