Kamil Stoch skakał w piątek na Kulm równo, ale zbyt krótko. W żadnej z dwóch serii treningowych nie doleciał do punktu K, który jest wyznaczony na 200. metrze. Po treningach stało się jasne, że Thomas Thurnbichler, trener naszej kadry, czwartego zawodnika do konkursu indywidualnego będzie wybierał pomiędzy dwoma wielkimi mistrzami - Kamilem Stochem i Dawidem Kubackim. Postawił na tego ostatniego, bo jego próby lepiej rokowały. Są pierwsze reakcje na "odstrzelenie" Kamila Stocha z konkursu na MŚ w lotach. Robi się gorąco Przeklęte miejsce dla Kamila Stocha Austriak tak tłumaczył decyzję dotyczącą skreślenia Stocha: Bez dwóch zdań skocznia na Kulm to przeklęte miejsce dla Stocha. Ma z nią same złe wspomnienia. Raz stał na austriackim mamucie na podium. Tyle że zaginął ślad po trofeum, jakie wówczas dostał za zajęcie trzeciego miejsca w konkursie Pucharu Świata w 2012 roku. Stoch przed przyjazdem do Tauplitz/Bad Mitterndorf zarzekał się przed dziennikarzami, że zapomniał o tym, co dotychczas tam spotykało. - Przepraszam, ale jeszcze nigdy tam nie byłem. Wymazałem z pamięci wszystko, co było związane z konkursami na Kulm. Jadę zatem na nieznany mi obiekt, by go poznać i zacząć wszystko od nowa - mówił. Nie było nowego, lepszego otwarcia. Ten "austriacki potwór" wciąż pozostanie dla Stocha miejscem, w którym odcina mu skrzydła. Ucieczka do szatni W 2018 roku Stoch przyjeżdżał do Tauplitz/Bad Mitterndorf po wygraniu wszystkich konkursów Turnieju Czterech Skoczni i całej imprezy. Był w wielkiej formie, a jednak na Kulm zajął wówczas 21. miejsce. W 2016 roku na tym obiekcie odbywały się wówczas mistrzostwa świata w lotach. Nasz mistrz nie przebrnął kwalifikacji. Ze łzami w oczach udał się wówczas do szatni, a potem - nie zdejmując gogli - opuścił obiekt i udał się do hotelu. Wejścia do szatni pilnował wówczas Zbigniew Klimowski, który wtedy był asystentem Łukasza Kruczka. W niej zostali tylko Kruczek i Stoch. Długo sobie coś wyjaśniali. Atmosfera była wówczas gorąca. Wydawało się, że Stoch wyjedzie z Tauplitz/Bad Mitterndorf, ale jednak został. W konkursie indywidualnym był... przedskoczkiem. Wystąpił potem w konkursie drużynowym, w którym nasza ekipa zajęła piąte miejsce. Pierwsze zderzenie z tym nieco przerażającym mamutem też było bolesne dla 18-letniego wówczas Stocha. W 2006 roku na Kulm odbywały się mistrzostwa świata w lotach. Stoch zajął w nich 35. miejsce. Już po pierwszej z czterech serii skoków zakończyła się dla niego przygoda z tą imprezą. Nasz skoczek zawiódł też w rywalizacji drużynowej, choć nie tak jak Robert Mateja, który uzyskał wówczas tylko 90 metrów. Polska, jako jedyna drużyna, nie awansowała wówczas do drugiej serii konkursu, zajmując dziewiąte miejsce. W 2020 roku Stoch był bardzo blisko podium. W jednym z konkursów - zresztą jednoseryjnym - zajął czwarte miejsce. Te zawody to była farsa. Zwłaszcza w końcówce drugiej serii, kiedy ważyły się losy wygranej. Po skoku Stocha na 159. metr w drugiej serii zawody zostały przerwane i za ostateczne wyniki uznano te po pierwszej serii. Wtedy też jednak padły z ust Stocha słynne słowa do kamery: "No i co, panie Borku?" Z Tauplitz/Bad Mitterndorf - Tomasz Kalemba, Interia Sport