Można powiedzieć, że to był konkurs na pełnej petardzie. Pod skocznią wiatr szalała, ale jury - jakby tego nie dostrzegając - postanowiło przeprowadzić konkurs. Tak, jakby niektórym osobom puściły wszystkie hamulce. Byłem na wielu konkursach, ale rzadko zdarza się, by w ogóle w takich warunkach podejmowane były próby przeprowadzenia zawodów. Na całe szczęście nikt nie ucierpiał, choć sytuacji mrożących krew w żyłach było sporo. Thomas Thurnbichler reaguje na decyzję o przerwaniu zawodów. Krótko i bez pudrowania Sytuacje mrożące krew w żyłach Już na samym początku konkursu z dużej wysokości na zeskok spadał Włoch Andrea Campregher. Nie wybronił się przed upadkiem, ale na szczęście wstał o własnych siłach i nawet zabawił się jeszcze z publicznością. Kilku zawodników - i to czołowych - puszczonych zostało na stracenie. Norweg Johann Andre Forfang nie krył zażenowania taką sytuacją, ciskając z całych sił torbą z butami. Mocno serce wszystkim zabiło, kiedy w locie wiatr zaczął porywać nartę Dawida Kubackiego. Nasz znakomity skoczek w mistrzowski sposób wybronił się jednak przed ogromnymi kłopotami i dodatkowo jeszcze daleki skok wylądował telemarkiem. Pod wrażeniem wyczynów swojego zawodnika był trener Thomas Thurnbichler. Sam Kubacki zaraz po wylądowaniu tylko gestykulował rękami, dając do zrozumienia, że warunki, w jakich został puszczony, były naprawdę złe. Po skoku przyznał, że już widział się, upadającego na zeskok. Nierówna walka z wiatrem, ale zdaniem FIS było bezpiecznie i fair Wiatr cały czas nie odpuszczał. Jury puszczało kolejnych skoczków, a na obiekcie trwała walka o to, by nic z niej nie wyfrunęło. W pewnym momencie zaczęło wyrywać balon jednego ze sponsorów. Na belce startowej porwało płachtę reklamową, a na dole skoczni trwała walka o przytwierdzenie oznaczeń, które wiatr chciał porwać. To jednak nie przeszkadzało w tym, by kontynuować konkurs. W końcu jednak uznano, że walka z wiatrem jest nierówna. Po tym, jak zawody zostały przerwane, Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata w skokach narciarskich, chwalił do dziennikarzy pracę Borka Sedlaka, swojego asystenta, który był odpowiedzialny za puszczanie skoczków. Wielu skoczków pewnie by się pod tym nie podpisało, a nawet wyśmiałoby szefa światowych skoków. W takich warunkach o jakimkolwiek puszczaniu w sprawiedliwych warunkach nie mogło być bowiem mowy. Wiatr kręcił niemiłosiernie, tworząc nawet - od czasu do czasu - diabełki, które porywały w wir powietrza rozsypaną na zeskoku choinę. I tylko Szczyrku szkoda, bo nie wiadomo, kiedy to miasto otrzyma kolejną szansę. Ze Szczyrku - Tomasz Kalemba, Interia Sport