Skoki narciarskie to - parafrazując słynne piłkarskie porzekadło - taki sport, w którym 50. facetów walczy o jak najlepsze skoki, a na końcu wygrywa Ryoyu Kobayashi. Tak przynajmniej można określić rywalizację w Pucharze Świata pod koniec 2018 roku i na początku 2019. 22-letni Japończyk rządzi na skoczniach całego świata, prezentuje się fantastycznie i wydaje się skakać w innej lidze, niż jego rywale. W tym sezonie wygrał pierwsze zawody w karierze - 24 listopada w Kuusamo - i od tego czasu jest absolutnym dominatorem. Wygrywa, skacze i dominuje w stylu, który prezentowali kiedyś Adam Małysz, a ostatnio Kamil Stoch. - Jest w świetnej formie. Nie widać też kogoś, kto mógłby go pokonać - komplementuje Adam Małysz, który wierzy, że Kobayashi może wygrać cztery tegoroczne konkursy TCS. Nasz mistrz wie, jak wysoka forma, automatyzm ruchów na skoczni i kolejne sukcesy nakręcają skoczka. I że wobec słabszej formy rywali może być ciężko go zatrzymać. W 67. Turnieju Czterech Skoczni Japończyk ma na razie tylko 2,3 punktu przewagi nad drugim Markusem Eisenbichlerem, ale w Innsbrucku zapewne powiększy zapas punktowy. Niemiec co roku narzeka na Bergisel na obiekt, na warunki i potwierdza to wynikami. Dość wspomnieć, że w czwartek w kwalifikacjach był... 32. W czołówce tegorocznego turnieju nikt tak słabo w Innsbrucku nie skakał. A Kobayashi po raz pierwszy w prestiżowej rywalizacji zgarnął triumf w kwalifikacjach i pokazał, że jest w dyspozycji, na której nawet złe warunki nie robią wrażenia. W skokach już tak jest, gdy jesteś w "gazie" to wiatr czy opady śniegu nie są w stanie pokrzyżować ci planów. Sytuacja Japończyka jest komfortowa, a konkurs w Innsbrucku będzie kluczowy dla losów wygranej w TCS. Jeśli w piątek Kobayashi znów będzie najlepszy, chyba nic nie będzie mu w stanie odebrać triumfu, pokaźnej premii i prestiżowego złotego orła. Polscy fani z pewnością liczą na sukces Orłów, ale o triumf będzie bardzo ciężko. Podium? Jest realne, najbardziej w przypadku Dawida Kubackiego. Choć wszystko może się jeszcze przewrócić do góry nogami. Kubacki traci do lidera 22,9 punktu, czyli około 13 metrów (za metr ponad punkt konstrukcyjny skoczni zawodnik dostaje 1,8 punktu), w "generalce" jest trzeci. Kamil Stoch, który przed rokiem rządził w TCS, traci już 32,1 punktu, czyli niemal 18 metrów. To bardzo dużo i żeby wygrać turniej po raz trzeci, nasz mistrz musiałby nagle "odpalić" i zdeklasować Japończyka. Z jednej strony te 18 metrów trzeba rozłożyć na cztery skoki, które zawodnicy oddadzą do końca rywalizacji w Austrii (po dwa w Innsbrucku i Bischofshofen), a to daje 4,5 metra na skok. Niby niewiele, niby do odrobienia, jednak przy kapitalnej formie lidera PŚ wydaje się, że w równych warunkach to różnica nie do odrobienia. Zwłaszcza że Stoch ma problemy na skoczni, popełnia błędy i nie jest w najwyższej formie. Cały czas pracuje nad pozycją najazdową, spóźnia skoki i przez to brakuje mu odległości. W twardej walce, jaka czeka skoczków, takie detale potrafią być języczkiem u wagi i dać się we znaki. Przykład? Bracia Peter i Domen Prevcowie, którzy nie błysnęli formą w pierwszej części rywalizacji i zostali odesłani do domu przez trenera. W piątek na skoczni Bergisel będą decydować się losy 67. Turnieju Czterech Skoczni i dla grupy pościgowej będzie to kluczowy moment pogoni za Ryoyu Kobayashim. Jeśli Japończyk poradzi sobie na wymagającej skoczni w Innsbrucku, w Bischofshofen przypieczętuje triumf i przejdzie do historii. W Kraju Kwitnącej Wiśni na triumf w prestiżowej imprezie czekają już 21 lat, od 1998 roku i sukcesu Kazuyoshiego Funakiego. Konkurs ma być wietrzny, może zrobię się loteryjnie, a wtedy jeden skok może okazać się skokiem w przepaść. 22-letni Kobayashi już raz w tym sezonie zaliczył wpadkę, 15 grudnia w Engelbergu był siódmy, a do zwycięzcy stracił ponad 13 punktów. Od tego czasu tylko wygrywa i jest nie do zatrzymania. Czy pogoda i rywale w końcu znajdą sposób na Japończyka? Początek zawodów w Innsbrucku o godzinie 14:00. Wcześniej seria próbna na Bergisel. Kris