Klemens Murańka był wielkim talentem. Okrzyknięty został cudownym dzieckiem polskich skoków narciarskich. Wielkiej skokowej kariery nie zdobył, ale może poszczycić się kilkoma sukcesami. Największym jest brązowy medal w rywalizacji drużynowej mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym wywalczony w Falun (2015). Skakał na oślep. Teraz kończy karierę. Nadaje się ona na filmową historię Klemens Murańka: Moja głowa jest teraz spokojna. Czuję duży komfort Był też mistrzem świata juniorów w drużynie (2014), a indywidualnie sięgał po tytuł wicemistrza świata juniorów (2013). Trzykrotnie stał na podium Pucharu Świata w drużynie. Nigdy nie był "na pudle" indywidualnie. Najwyżej był czwarty w Willingen. Nigdy nie wystąpił w zimowych igrzyskach olimpijskich i nigdy nie był mistrzem Polski indywidualnie. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Stoisz na skoczni i widzisz triumf 19-latka, ale też jak skaczą koledzy z kadry. Jak się czujesz w roli kibica? Klemens Murańka: - Fajnie. Czujesz się uwolniony od skoków? - Na pewno pod względem psychicznym tak. Skoki zeszły w tym momencie na drugi plan. Czuję, że moja głowa jest teraz spokojna. Jesteś teraz innym człowiekiem? - Czy ja wiem. Na pewno jest inaczej. Kiedy byłem skoczkiem, to trzeba było się strasznie pilnować i trzymać fason. Teraz nikt nie stoi nade mną. Czuję duży komfort. Możesz jeść co chcesz? - I to jest w tym wszystkim najlepsze. Jesteś pod skocznią i serce nic a nic nie bije mocniej? - Nie. W ogóle nie tęsknię za skokami. Dawno straciłeś serce do skoków? - Myślałem nad tym, kiedy do tego doszło. Nie jestem w stanie wskazać konkretnego momentu, bo to wszystko nawarstwiało się z kolejnymi latami. W pewnym momencie stwierdziłem, że mam tego dość i nie mam już ochoty zajmować się skokami. Wolę normalnie żyć. Jak człowiek. Decyzję o zakończeniu kariery podjąłeś zaraz po zimie? - Nie. Starałem się jeszcze przygotować do tego sezonu. Szukałem motywacji. Nie dałem rady. To była straszna męka. Po kilku tygodniach przygotowań stwierdziłem, że to nie ma sensu. Jesteś zadowolony ze swojej kariery? Sporo osiągnąłeś, ale na pewno nie tyle, ile pewnie mogłeś? - Dla mnie zawsze celem były zimowe igrzyska olimpijskie. Tam chciałem walczyć o medal. Mogłem poczekać jeszcze do kolejnych, ale tak bardzo dojrzałem do decyzji o zakończeniu kariery, że postanowiłem to wszystko uciąć. "To wywarło wpływ na moją dalszą karierę. Strasznie mi to wszystko ciążyło" Gdybyś jeszcze raz miał zaczynać karierę, to zmieniłbyś wiele? - Zdecydowanie zmieniłbym. Na pewno tę całą otoczkę wokół 10-latka, jaka się wówczas pojawiła. To, co się wówczas wydarzyło i ten szum medialny, wywarły wpływ na całą moją dalszą karierę. Siedziało to w głowie. Inni zawodnicy w spokoju się rozwijali i osiągali sukcesy, a mnie to wszystko przystopowało. Strasznie mi to wszystko ciążyło. Obok nas stoi Aleksander Zniszczoł i on pokazał, że nawet w wieku 30 lat można sięgać po sukcesy. W tobie nie było już jednak wiary w to, że los się odmieni? - Tak. Na każdego przyjdzie kiedyś taki moment, kiedy będzie musiał podjąć decyzję o zakończeniu kariery. Zrobiłem to teraz i uważam, że to był dobry krok. Twoje dzieci pójdą do sportu? - Może ten młodszy (Jan - przyp. TK), bo jest bardziej łobuzowaty, a do sportu trzeba mieć charakter. Klemens raczej nie. Co teraz będziesz robił? - Na razie razem z żoną prowadzimy pensjonat. Pomagam żonie w wychowaniu dzieci. Może uda mi się zrobić jakiś kurs trenerski. Myślisz zatem o powrocie do skoków? - To było przecież całe moje życie, więc w przyszłości - jak już odpocznę trochę od skoków - chciałbym do nich wrócić. Mam dużą wiedzę na ich temat. Udało się dorobić na skokach przez wiele lat kariery? - Tak. Najbardziej wtedy, kiedy byłem jeszcze młodym zawodnikiem. Miałem wielu sponsorów, bo było o mnie głośno, a to wiązało się z dobrymi pieniędzmi. Jak na mój wiek, to zarabiałem wówczas nawet bardzo dobre pieniądze. Dach nad głową mam, rodzinę mam i zdrowie też. Jak człowiek ma zdrowie, to już jest bogaty. W Zakopanem - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport