- Popełniłem jeden drobny błąd w pierwszej serii. Kosztował mnie bardzo drogo. Za mocno się wychyliłem w locie i dlatego miałem problemy przy lądowaniu. Byłem zły na siebie, bo wiedziałem, że dostanie mi się od trenera. Kiedy zobaczyłem jego minę, to zdałem sobie sprawę, że mam przechlapane - mówi Stoch, który mimo tego był w tak dobrym humorze, że chętnie opowiedział, co sam zrobiłby, gdyby był trenerem i zobaczył, że zawodnik popełnia taki błąd. - Pewnie od razu zbiegłbym na dół, może nie zrobiłbym krzywdy, ale byłbym niezadowolony. Przecież trwa walka o każdy punkt i przy tych przelicznikach widać to najlepiej - dodaje. Faktycznie, Stoch miał czego żałować, bo z Andreasem Wellingerem przegrał tylko o 0,9 punktu. Mimo tego uśmiech nie schodził z jego twarzy, bo widać, że wszystkie problemy ma już za sobą. - Po ostatnich tygodniach, gdzie było dużo presji na jak najlepszy wynik, wreszcie odpocząłem. Przez ten czas czegoś brakowało w moich skokach, cały czas coś umykało - opowiada. Nasz najlepszy skoczek nie zgadza się jednak ze stwierdzeniem, że miał kryzys formy. - Przecież cały czas zajmowałem miejsca w pierwszej dziesiątce, czy ocierałem się o podium. Nadzieje były rozdmuchane i trochę nie mogłem sobie z tym poradzić. Do tego nie byłem też w najlepszej kondycji fizycznej, miałem trochę problemów z żołądkiem na początku Turnieju Czterech Skoczni. Spędziłem jednak trochę czasu w domu w towarzystwie żony i wszystko wróciło na właściwe tory - opowiada Stoch. Efektem tego było miejsce na podium w Wiśle. Oprócz tego Stoch odskoczył w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Gregorowi Schlierenzauerowi. Austriak zakończył zawody na ósmym miejscu. - Konkursy w Polsce zawsze mi służyły. Do tej pory lepszą formę łapałem w drugiej części sezonu, ale teraz skaczę już na niezłym pułapie na początku stycznia. Cieszy mnie to, bo przecież niedługo mamy igrzyska - podkreśla Stoch. Właśnie wizja nadchodzącego turnieju olimpijskiego zdaje się nieco pętać nogi jego kolegom z drużyny. Zdaniem Stocha nie ma się jednak o co martwić. - Wydaje mi się, że ich tak bardzo nie zajmuje to, czy pojadą do Soczi, czy nie. Oni chcą po prostu dobrze skakać, a przecież mamy bardzo młodą kadrę. Niektórzy z nich przecież dopiero w tym sezonie zadebiutowali w Pucharze Świata czy Turnieju Czterech Skoczni. Nie ma co narzekać, bo przecież jako drużyna skaczemy wszyscy świetnie - dodaje. Już w piątek rano zawodnicy pojadą do Zakopanego. W piątek odbędą się kwalifikacje do niedzielnego konkursu indywidualnego, a w sobotę czeka nas drużynówka. - Jak to zawsze w Zakopanem, będzie superzabawa. Już nie mogę się doczekać. Zresztą, już w Wiśle kibice spisali się świetnie. To także dzięki nim udało mi się dziś odnieść sukces - zakończył uśmiechnięty od ucha do ucha mistrz świata z Predazzo. Autor: Krzysztof Oliwa Kamil Stoch drugi w Wiśle - forma rośnie? Dyskutuj!