To był wręcz podręcznikowy skok Kamila Stocha, na zakończenie kwalifikacji na skoczni Salpausselce (HS 100) do sobotniego konkursu mistrzostw świata w fińskim Lahti. Nasz gwiazdor z Zębu pofrunął aż na 103,5 m, pobijając dotychczasowy rekord (z marca 2012 roku) należący do Jurija Tepesa - aż o dwa i pół metra. Stoch zwieńczył skok nienagannym telemarkiem, ale wtedy kibice "Biało-czerwonych" zamarli. Nasz Orzeł od razu złapał się za kolano, po czym z grymasem bólu ściągnął narty. Wtedy zaczął niepokojąco kuleć, a noga sprawiała wrażenie, jakby odrętwiałej. Kamień spadł wszystkim z serca, gdy głos zabrał sam zainteresowany. - Wszystko jest już w porządku. To stary problem, który odzywa się od początku tego sezonu. Po prostu po dalekim skoku mięsień się kurczy i zaczyna boleć, ale po kilku sekundach ból przechodzi i wszystko wraca do normalności - przekonywał Kamil Stoch przed kamerami TVP. Lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata przyznał, że lądowanie już na wypłaszczeniu jest bardzo niebezpieczne. - Widziałem, że ten skok będzie daleki, ale chciałem spróbować, czy można tam lądować telemarkiem. "Czułem" odległość, dlatego chciałem, by był ładnie wykończony - stwierdził pan Kamil. - Dzisiaj miałem dobry dzień i skoki dawały mi dużo radości - dodał. AG