Kamil Stoch ma za sobą katastrofalny początek sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich. Nasz trzykrotny mistrz olimpijski już w pierwszych zawodach w Ruce spisał się poniżej wszelkich oczekiwań - nie zdołał przebrnąć przez pierwszą serię i pierwszy raz od dekady nie zdobył na inaugurację jakiegokolwiek punktu w PŚ. W tej samej sytuacji znaleźli się także Piotr Żyła, Aleksander Zniszczoł i Paweł Wąsek. Honoru "Biało-Czerwonych" w drugiej serii bronił tylko Dawid Kubacki. Jeszcze przed konkursowym skokiem, po piątkowych kwalifikacjach, Kamil Stoch stanął przed kamerą Eurosportu i przyznał, że jeszcze przez wylotem do Finlandii rozważał odpuszczenie sobie rywalizacji na skoczni Rukatunturi. Puchar Świata w skokach narciarskich. Kamil Stoch zabrał głos przed rywalizacją w Lillehammer Dlatego też, gdy w niedzielę Kamil Stoch nie zdołał przebrnąć nawet przez kwalifikacje do konkursu Pucharu Świata, niektórzy zastanawiali się, czy nasz reprezentant chce i powinien udać się wraz z drużyną do Lillehammer, gdzie w najbliższy weekend odbędą się kolejne zawody. Kamil Stoch przyznał w rozmowie ze Skijumping.pl, że taki wariant nie był nawet brany pod uwagę. I dodał - To nie jest kompletna katastrofa. To nie znaczy, że zapomniałem skakać, tylko coś się gdzieś zgubiło w pewnym momencie i poprzestawiało. I wydaje mi się, że chodzi o to, żeby znaleźć jedną taką rzecz, o którą będę się mógł oprzeć i która pozwoli mi skakać normalnie. Przy normalnych skokach nie byłoby problemów, żeby wejść... no już do tej trzydziestki, co jest absolutnym minimum. Ale myślę, że tutaj z tym nie powinienem mieć żadnych problemów. Kamil Stoch jednoznacznie wskazał także, kiedy rozpoczęły się jego problemy, bowiem jeszcze podczas zgrupowania w Zakopanem, stać go było na dalekie skoki. Zdradził także, jaka jest jego recepta na zażegnanie kryzysu. - Trzeba zacząć od takiej refleksji, od tego co działało. Na przykład w Zakopanem na tym zgrupowaniu kilka tygodnie temu, gdzie - uważam - skakałem bardzo dobrze i tak też czułem. Problem pojawił się tutaj, na zgrupowaniu w Lillehammer, gdzie były wolniejsze tory, gdzie był płaski rozbieg. Ta skocznia była też kiepsko przygotowana. Tutaj znowu zaczęły się problemy z tą pozycją. Musieliśmy szukać znowu, ja się musiałem wycofać, nie mogłem tak aktywnie dojechać i z takim nastawieniem pojechałem do Ruki, gdzie trzeba było być bardzo aktywnym, gdzie jest stromy tor, szybki i nie mogłem się tak szybko przestawić. (...) Ogólnie technika zostaje i jak dojadę sobie aktywnie, to przy normalnym, niewymyślanym skoku spokojnie powinienem lecieć koło tych 130 m - stwierdził Kamil Stoch.