Miniony sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich dostarczył wielu obrazków i wydarzeń, które mogą na długo zapaść w pamięci. To przede wszystkim piękne sceny z Planicy, obrona tytułu mistrza świata przez Piotra Żyłę, a także genialny pokaz formy Halvora Egnera Graneruda w drugiej części sezonu. Niestety, w trakcie zmagań sporo mówiło się także o często niesprawiedliwych warunkach oraz poszczególnych decyzjach jury, które... miały ogromny wpływ na rywalizację na skoczni. PŚ w skokach narciarskich. Fatalne warunki wywołały mnóstwo złych emocji Doświadczył tego między innymi Dawid Kubacki, który po pierwszej serii konkursu Pucharu Świata rozgrywanego na Wielkiej Krokwi w Zakopanem był zdecydowanym liderem. Drugą próbę przyszło mu jednak oddawać w fatalnych warunkach, w których jak sam przyznał zrobił co mógł i teoretycznie oddał dobry skok, ale nie był w stanie odlecieć. Szczęścia do warunków na przestrzeni sezonu nie miał także - delikatnie mówiąc - Kamil Stoch. Nie skarżył się na nie publicznie, lecz w końcu w Oslo coś w nim jednak pękło. Już tuż po swoim skoku w niedzielnym konkursie nasz reprezentant wymownie gestykulował, narzekając na to, w jakich warunkach został dopuszczony do oddania swojej próby. - Dzień zaczął się bardzo dobrze, był taki aż do ostatniego skoku. Może nie był on idealny, ale to, co się wydarzyło w powietrzu, było nie fair. Uważam, że tak się nie powinno robić. Nie wiem... a zresztą nieważne. Ta skocznia jest tragiczna, powinno się ją wysadzić w powietrze - grzmiał później przed kamerą Eurosportu nasz skoczek narciarski. Gorzkie słowa padały jednak nie tylko z ust polskich zawodników. Także z obozu norweskiej kadry słychać było głośne narzekania. Ba, Johann Andre Forfang zasugerował nawet, że jury foruje czołowych zawodników Pucharu Świata, kompletnie nie dbając o tych niżej notowanych. - W przypadku skoczków, którzy występują na początku stawki, nie dba się o to, jakie będą konsekwencje, gdy dany zawodnik będzie skakał w złych warunkach. Bardziej uważa się na tych, którzy są w czołówce - mówił norweski skoczek w rozmowie z rodzimymi mediami zaznaczając, że czuje się, jakby dostał policzek. Skoki narciarskie. Rafał Kot: Sedlak i Pertile nie byli złośliwi, dbali o bezpieczeństwo Czy rzeczywiście można mówić o jakimkolwiek krzywdzeniu zawodników, niesprawiedliwości lub wypaczaniu rywalizacji. Co można by zmienić, by w kolejnych sezonach nie dochodziło do kumulacji tak wielu negatywnych emocji? O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy Rafała Kota - członka zarządu Polskiego Związku Narciarskiego. - Na pewno nie było w tym ani krzty złośliwości. Znam Borka Sedlaka odkąd sam był skoczkiem narciarskim. To mój serdeczny kolega i wiem, że takie rzeczy byłyby do niego niepodobne. Natomiast dla Sandro Pertile był to pierwszy cały sezon na sprawdzenie się w nowej roli. Na pewno przyświecało im jedno - bezpieczeństwo zawodników. To jest ponad wszystkim. Natomiast nie zawsze te warunki pogodowe były takie, by wszyscy mogli startować w identycznych okolicznościach. To często prowadziło do niezadowolenia wśród poszczególnych zawodników - przyznał były fizjoterapeuta naszej kadry. - Ja bym tutaj nie szukał jednak problemów wśród jury, Borka Sedlaka i Sandro Pertile, a bardziej dążyłbym do zmiany pomiaru wiatru. Na niektórych obiektach trzeba by inaczej rozmieścić czujniki, albo inaczej dobrać przeliczniki. Często skoczkowie mają inne odczucia w powietrzu, a co innego mówi obliczona, uśredniona siła wiatru i jej kierunek. Zdarza się tak, że na dole skoczni wiatr jest sprzyjający, ale gdy tuż po wyjściu z progu zawodnik dostanie podmuch w plecy, to tam, gdzie warunki są dobre, będzie już jechał na nartach, a nie leciał w powietrzu. Nad tym trzeba by pomyśleć, by to wszystko stało się bardziej adekwatne. Nie widzę tu jednak złośliwości Sandro Pertile czy Borka Sedlaka. Oni robili wszystko, by bezpiecznie przeprowadzić każde zawody - dodał. Zobacz również: Skoki narciarskie. Potężne tąpnięcie i "przecięty wrzód". Kluczowy ruch dla polskich skoków. Za nami pierwszy sezon Thomasa Thurnbichlera w roli trenera Polaków Rafał Kot zaznaczył także, że ma w pamięci czasy, gdy podczas zawodów nie było jeszcze przeliczników. Wówczas w trakcie poszczególnych zawodów dochodziło do sporych niespodzianek, ale na koniec sezonu i tak wygrywał najlepszy zawodnik. Tak było i w tym sezonie. - Doskonale pamiętam czasy Adama Małysza, w których przecież nie było przeliczników i punktów za wiatr. Zawodników po prostu się puszczało. Jeden trafiał na podmuchy pod wiatr, inny w plecy. I co? Było fajnie, bo w poszczególnych konkursach zdarzały się niespodzianki. Czasami teoretycznie dużo słabszy zawodnik potrafił stanąć na podium. A lepsi, gdy powiało im w plecy, mogli nie zakwalifikować się do drugiej serii. Ale proszę zobaczyć, kto na koniec podnosił Kryształową Kulę. Żaden niespodziewany kandydat, ale ci, którzy byli najlepsi przez cały sezon. Trudno, raz może nie powiało im dobrze, ale później ciągle stawali na podium i zawsze Puchar Świata wygrywał najlepszy zawodnik. Tak było i tym razem - wygrał ten najlepszy. Nie ma więc co dywagować o krzywdzie - zaznaczył członek zarządu PZN.