Od rozpoczęcia rosyjskiej agresji zbrojnej na Ukrainę minął już ponad rok. Tuż po wybuchu wojny zawodnicy z Rosji i Białorusi zostali wykluczeni z najważniejszych zawodów sportowych na świecie, jednak wraz z upływem czasu kolejne federacje zaczynają łagodzić wprowadzony zakaz. Jednym z najważniejszych przykładów może być Wimbledon, który w tym roku zamierza przywrócić zawieszonych podczas ostatniej edycji tenisistów. Przykład idzie z góry - sam Międzynarodowy Komitet Olimpijski dał zielone światło do powrotu Rosjan i Białorusinów do międzynarodowej rywalizacji, umożliwiając im wzięcie udziału w kwalifikacjach do Igrzysk 2024 w Paryżu. Kamil Stoch w rozmowie z WP SportoweFakty przyznał, że nie będzie już wypowiadał się publicznie na temat wojny i przywracania zawieszonych sportowców, bo pierwsze zabranie głosu kosztowało go wiele energii. - Podjąłem decyzję, że nie wypowiadam się w tej kwestii. To jest trudny temat. Uważam, że decydować powinny instytucje zarządzające sportem. Moglibyśmy sobie długo na ten temat porozmawiać prywatnie, ale publicznie nie będę się wypowiadać. To sprawy, w których granica między sportem a polityką jest bardzo cienka. Muszę się skupić na sobie i swoich skokach - stwierdził w wywiadzie. Kamil Stoch: "Zabranie głosu ws. wojny dużo mnie kosztowało" - Na początku wojny chyba każdy z nas czuł potrzebę odniesienia się do sytuacji za naszą wschodnią granicą. Wszystko działo się nagle. Wojna to jest ludzka tragedia, w świecie sportu nie ma przyzwolenia na agresję czy przemoc. Wtedy uważałem, że powinienem zamanifestować swoje poglądy, zrobić cokolwiek, aby dotrzeć do wszystkich, którzy nas oglądali. To jasne, że nie zgadzam się z wojną. Ale ja walczę na arenie sportowej. To najczystsza forma rywalizacji. Zabranie głosu ws. wojny w Ukrainie dużo mnie kosztowało. Straciłem trochę energii, nie mogłem się wystarczająco mocno skoncentrować na sobie i swojej pracy. Dlatego postanowiłem skupić się na niej, a resztę zostawić wyłącznie ludziom decyzyjnym - dodał. Podkreślił jednak, że jeśli nie wypowiada się w danej kwestii publicznie, to nie znaczy, że o niej zapomniał. Powiedział, że "nie zamyka oczu" i "nie odwraca się plecami" od wydarzeń za naszą wschodnią granicą. Podkreślił, że wciąż mają miejsce ludzkie dramaty. Poszkodowanych wspiera jego żona, Ewa Bilan-Stoch, która jeździ na Ukrainę w specjalnych konwojach pomocowych. Przyznał, że martwi się wtedy o nią, jednak doskonale rozumie jej misję. - Jestem bardzo dumny z tego, co robi, dodaje mi to wiele sił i energii. To piękne, jak ludzie angażują się w pomoc i poświęcają dla innych. Ja jednak, przynajmniej na razie, muszę koncentrować się na kwestiach czysto sportowych - zakończył skoczek narciarski.