- Chciałbym podziękować wszystkim słuchaczom i tym, którzy głosowali na mnie w tym plebiscycie. Każda taka nagroda, to dla mnie wyróżnienie i docenienie wysiłku, który wkładam w treningi. To docenienie nie tylko mojej skromnej osoby, ale też całej drużyny. Dziękuję wszystkim, którzy pracują na mój indywidualny sukces i całej naszej drużyny - mówił Kamil Stoch, odbierając w Zakopanem z rąk reportera Macieja Pałahickiego statuetkę dla Sportowca Roku 2014 w plebiscycie RMF FM i Interia.pl. Maciej Pałahicki: Jak będą wyglądały te Twoje ostatnie chwile przed wylotem na mistrzostwa świata? W końcu to najważniejsza impreza tego sezonu. Kamil Stoch: - Jak przed każdą taką główną imprezą, te ostatnie dni staram się spędzić w domu, wyciszyć się, odciąć myślenie o tym, co mnie czeka, a raczej skupić się na tym, co jest tu i teraz, czyli też na obowiązkach domowych. Muszę się też popakować, muszę wszystko przygotować na wyjazd. Dzisiaj już muszę część rzeczy załadować do busa, który zawiezie cały sprzęt. Dzięki temu, że jestem w domu, że jestem wśród rodziny, mogę zebrać po prostu siłę do tego, co mnie czeka. Masz jeszcze treningi, czy już teraz odpoczywasz, wyciszasz się, żeby oddać te najważniejsze skoki? - To jest bardziej taki czynny odpoczynek, ponieważ mamy treningi codziennie. Mamy tylko jeden dzień w tygodniu bez treningu. Zazwyczaj jest to niedziela. Jutro mam kolejny trening motoryczny, trening na siłowni. By być w dobrej dyspozycji, trzeba jednak trenować codziennie. Nawet kiedy nie jesteśmy na zgrupowaniu, ten trening zawsze się odbywa. Z jakim nastawieniem lecisz do Falun? - Bardzo pozytywnym i bardzo bojowym. Czyli będzie walka. - Oczywiście, jak zawsze. Wiem, że nikt nie da mi niczego za darmo. Na wszystko trzeba sobie zapracować. O wszystko trzeba walczyć i ja z takim nastawieniem jadę do Szwecji. Konkurenci mocni. Widać było w tym ostatnim konkursie, że loty były niesamowite. - Aż trochę zazdroszczę niektórym zawodnikom, że przelecieli się te ćwierć kilometra. Ćwierć kilometra brzmi już naprawdę imponująco i siedząc w domu, oglądając w telewizji, jednak serce rwało się do tego, by wsiąść w samolot i polecieć szybko z myślą: "A może się jeszcze uda skoczyć". Ale co się odwlecze... Czułeś całym sobą ten lot... - Pewnie, ja wiem, co ci zawodnicy przeżywali. To jest coś naprawdę niesamowitego, ale ja się cieszę, że będę miał okazję jeszcze polatać w tym roku. Jeszcze czeka mnie konkurs lotów w Planicy. Obchodziliśmy teraz 25-lecia radia RMF FM, a dokładnie 15 lat temu tutaj, na tej skoczni, miałem przyjemność wręczać pewnemu małemu skoczkowi inną nagrodę. Pamiętam, że to była wieża, a ten skoczek ledwo zza niej wystawał... - Ta wieża działa do dziś! I to był konkurs: "Szukamy następców Martina Schmitta", bo było to jeszcze przed sukcesami Adama Małysza - Pamiętam ten konkurs bardzo dobrze. Pamiętam, że w seniorach, dla tej najstarszej grupy, nagrodą był samochód. Wtedy ten mały skoczek był bardzo dumny, że został mianowany następcą Martina Schmitta. Dzisiaj tak się dziwnie złożyło, że pewnie Martin Schmitt byłby bardzo dumny, gdyby się dowiedział, że to właśnie na ciebie trafiło. - Ja nie staram się nikogo zastępować, ani tym bardziej wyręczać kogoś z pracy. Ja pracuję na swoje nazwisko. Każdy zawodnik, zwłaszcza sportowiec, który trenuje jakąś indywidualną dyscyplinę sportu, pracuje tylko i wyłącznie dla siebie. Tym, co robi, oczywiście może pomóc innym, może pomóc całej grupie, czy młodszym zawodnikom, natomiast nikt za mnie nie wchodzi na belkę, nie przerzuca ciężarów na siłowni. To były pierwsze poważne zawody, które wygrałeś? - Tak, jedne z pierwszych zawodów z naprawdę poważnymi nagrodami.