Aleksander Zniszczoł po raz kolejny w tym sezonie był nadzieją kibiców na pierwsze w tym sezonie podium Pucharu Świata dla któregokolwiek z reprezentantów Polski. Po pierwszych seriach zawodów indywidualnych w Zakopanem i Willingen był odpowiednio czwarty, trzeci i pierwszy, a jednak za każdym razem w rundzie finałowej prezentuje się słabiej. Wspomniane konkursy zakończył na jedenastej oraz dwukrotnie ósmej lokacie. W niedzielę na półmetku prowadził z przewagą aż 12,4 punktu nad drugim Ryoyu Kobayashim. Fani nerwowo czekali w napięciu, czy przypadkiem nie ziści się sensacyjny scenariusz o pucharowym zwycięstwie 29-latka urodzonego w Cieszynie. Nic z tych rzeczy - w drugiej próbie uzyskał on 130,5 metra (15,5 metra mniej niż kilkadziesiąt minut wcześniej) i spadł za Andreasa Wellingera, Kobayashiego, Gregora Deschwandena, Daniela Tschofeniga, Mariusa Lindvika, Stefana Krafta i Timiego Zajca. We wczesnej fazie finałowego skoku Zniszczoł przechylił się w bok. Skorygowanie pozycji spowodowało szybsze lądowanie. Thomas Thurnbichler po zawodach w studiu TVN przyznał, że jest niezadowolony z warunków atmosferycznych, w jakich jury wypuściło Zniszczoła w drugiej serii. Polak otrzymał zgodę na start po bardzo krótkim czasie, w przeciwieństwie do Krafta czy Wellingera, którzy po kilka minut czekali na swoją próbę. Thomas Thurnbichler o skoku Zniszczoła: "Sedlak mógł się trochę wstrzymać" - Szczerze mówiąc, jestem trochę zły na Borka Sedlaka. W końcówce światła (żółte nakazujące zawodnikowi wejście na belkę startową i czerwone nakazujące zejście z niej - red.) zmieniały się jak na dyskotece, a przy ostatnim zawodniku konkursu tak nie było. Myślę, że rzeczywiście mógł się trochę wstrzymać z tą decyzją (o zapaleniu zielonego - red.) - powiedział austriacki szkoleniowiec. Z drugiej strony Zniszczoł nie mógł w niedzielę mówić o pechu, bo w pierwszej serii otrzymał "przyjazną" rekompensatę za wiatr. Mimo ewidentnych mocnych podmuchów pod narty, uśredniony odczyt nakazał odjąć mu zaledwie 12,8 punktu (pozostałym zabierał głównie po 20-30). Jak przyznał Kamil Stoch, weekendowa rywalizacja na Muehlenkopfschanze (HS147) nie była sprawiedliwa. - Było względnie bezpiecznie, ale wiadomo, że nie jest fair, to nie jest rywalizacja sportowa, tylko bardziej skoki dla kibiców, tak to wygląda. Trzeba zrobić swoje, oddać dobry skok, albo się poleci bliżej, albo dalej - podkreślił przed kamerami Eurosportu. Oprócz wiatru skoczkom przeszkadzał deszcz, który z powodu braku lodowych torów najazdowych zmniejszał prędkość na progu obiektu. Kolejne zawody PŚ odbędą się w amerykańskim Lake Placid.