Artur Gac, Interia: Obecnie mamy najmocniejszą reprezentację w skokach narciarskich w historii? Jan Szturc, trener i wujek Adama Małysza: - Po wynikach, jakie do tej pory notujemy, czyli do konkursów w Titisee-Neustadt, tak można stwierdzić. Mamy zawodników naprawdę na bardzo wysokim poziomie, którzy seryjnie zajmują miejsca w pierwszej dziesiątce i na podium. Bez wątpienia mamy bardzo mocny zespół. Ale czy pana zdaniem na pewno najmocniejszy? Po pytaniu chwilę się pan zastanowił. Pan bardziej szafowałby określeniami? - Na obecną chwilę na pewno mamy najmocniejszy zespół, jaki mieliśmy do tej pory. To nie ulega wątpliwości. Sezon jeszcze trwa, ale początek do ostatnich konkursów w Niemczech pokazuje, że wyniki są naprawdę wspaniałe. A odzwierciedleniem formy całej drużyny, która punktuje, jest prowadzenie w Pucharze Narodów. Połączenie kadr A i B w jedną grupę to strzał w dziesiątkę? - Niewątpliwie było to bardzo dobre posunięcie, o które walczył Adam Małysz po ubiegłorocznym sezonie. Myślę, że właśnie powstanie 12-osobowej kadry narodowej ma wpływ na obecne wyniki. Szeroka grupa wiąże się też z integracją oraz spojrzeniem trenera na zawodników, którzy wcześniej dobijali się do kadry A. Ponadto trenerzy, którzy wcześniej prowadzili kadrę B, teraz mają możliwość konsultacji z Michalem Doleżalem i odwrotnie. Wspólnie omawia się, co robić i jak robić, wymieniając na bieżąco uwagi podczas treningów i dzieląc się wskazówkami. Myślę, że to było wspaniałe posunięcie Adama Małysza przy akceptacji całego zarządu Polskiego Związku Narciarskiego z prezesem. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie! Sprawdź! - Kiedyś było tak, że nawet pomiędzy kadrami A i B istniały tajemnice sprzętowe, dotyczące kombinezonów, wiązań, czy nart. Obecnie nie ma jakichś tajemnic, tylko wszyscy pracują na wynik najlepszych, czyli Kamila Stocha, Dawida Kubackiego, Piotrka Żyły i w tej chwili Andrzeja Stękały, ale także z korzyścią dla zawodników, którzy chcą być na poziomie wymienionych. Uważam, że wspólna kadra integruje i podnosi poziom rywalizacji w grupie, co ma przełożenie na zawody Pucharu Świata, czy niedawny brązowy medal w drużynie na mistrzostwach świata w lotach. To na razie bardzo dobrze funkcjonuje. Zwracając uwagę na różnice do tego, co było, ma pan naturalnie na myśli kadencję trenera Stefana Horngachera? W niedawnej rozmowie z Interią Adam Małysz, przy całym uznaniu dla pracy Austriaka i podkreśleniu jego dokonań, zwracał uwagę, że wówczas kadra A była hermetyczna. - Tak, była jakby trochę odizolowana i zamknięta, jeśli chodzi o informacje, nowości techniczne i dobór sprzętu. Informacje nie do końca wychodziły poza kadrę A, choć miało to wyglądać inaczej. Skoro tak było, na co zwracacie panowie uwagę, to w istocie nie było szans, żeby poza wąską grupą zawodników całą ławą wypłynąć na szerokie wody w Pucharze Świata. Reszta zawodników była traktowana jak, powiedzmy, skoczkowie trochę drugiej kategorii? - Tak można to określić. Ale to tyczyło się nie tylko zawodników, ale także trenerów kadry B, którzy nie mieli informacji co do jakości sprzętu. Przykładowo jak szyć kombinezony, gdzie i w których miejscach, jak powinien układać się materiał: poprzecznie, wzdłuż, czy po skosie. Takie "nowostki" były zatrzymywane i nie wychodziły poza kadrę A. Dlatego kadra B musiała kombinować i w efekcie wiadomo, gdzie była. Oczywiście były sporadycznie pojedyncze sukcesy, ale była izolacja pomiędzy obiema kadrami, a nawet pomiędzy zawodnikami oraz trenerami, tak że nie wypuszczano nowinek dla bezpośredniego zaplecza. Wobec tego na usta ciśnie się proste pytanie: Jest pan w stanie wytłumaczyć, jaka była logika w takim postępowaniu? - Wiadomo, że to pytanie nie do mnie, bo ja mogę tylko podejrzewać, choć nie chciałbym komuś... Można powiedzieć, że Stefan zamknął się w swoim wspaniałym sztabie szkoleniowym, mając Grzesia Sobczyka, Zbyszka Klimowskiego i Michala Doleżala, który był odpowiedzialny za kombinezony. Poza tym Horngacher miał swoich szpiegów, którzy podpatrywali inne ekipy, pod kątem wprowadzanych nowości. Ci ludzie filmowali, czy to robili zdjęcia ogólnie co do sprzętu, bez wchodzenia w niuanse. Informacje od tych osób, odpowiedzialnych za szpiegowanie danych ekip, nie wychodziły poza krąg. Sporadycznie przekazywano informacje, ale bez szczegółów. Nie wiem, czy Stefan się bał, żeby te ciekawostki i nowości sprzętowe nie wypłynęły jeszcze dalej? Każdy trener ma swój punkt widzenia i Stefan być może obawiał się, że jeśli zbyt daleko to się wydostanie, to zostanie przechwycone przez szpiegów z innych ekip. Z tego, co pan mówi, intencją trenera Horngachera nie było, jakby ktoś mógł twierdzić, działanie wbrew interesowi skoczków z zaplecza kadry A. Austriak po prostu mógł wychodzić z założenia, że im mniej osób będzie wiedziało o pewnych tajemnicach i nowinkach, tym większe prawdopodobieństwo, że nikt niepożądany tego nie zobaczy. - Dokładnie, właśnie tak bym to sformułował. To były informacje utrzymywane we własnym gronie, żeby nie wyciekły poza sztab. Tak, aby ktoś z innych ekip tego nie zaobserwował, gdy kadra B wyjedzie na zawody i zawodnicy zaczną dobrze skakać. Wiadomo, że na Pucharach Kontynentalnych również są ludzie, którzy filmują i robią zdjęcia. Uważam, że Horngacher właśnie chyba dlatego chciał, aby to wszystko nie wyszło poza kadrę A. Myślę sobie, że w tym wszystkim pewnie nieswojo musiał się czuć asystent Horngachera, czyli Michal Doleżal. Będąc bowiem prawą ręką szkoleniowca, odpowiedzialnym za kombinezony, musiał być lojalny dla swojego przełożonego i te informacje trzymać w wąskim kręgu, choć pewnie miał świadomość, jak wielki "mrozimy" potencjał, gdyby dopuścić wszystkich do wiedzy choćby w temacie kombinezonów. Pewnie dziś również dzięki temu mamy dużo bardziej wyrównaną drużynę. - Dokładnie, dokładnie. Zawsze, żeby był wynik, muszą być najlepsi, ale w szerokiej grupie musi być też grupka słabszych, którzy mają się przy kim podciągać. W tej chwili siłą tej grupy jest jedność, widać wspaniale zintegrowaną drużynę. Wszyscy chcą, żeby najlepsi pozostali najlepszymi, ale ci trochę słabsi do nich dochodzili. Tu jest cały sens połączenia kadr w jedną grupę. Powiem jeszcze coś... Proszę bardzo. - Od 2015 do 2017 roku pracowałem z kadrą kombinacji norweskiej, jako asystent. Na mistrzostwach świata w Lahti, gdzie nasi zdobywali złoty medal w drużynie, a wcześniej Piotrek Żyła indywidualnie sprawił niespodziankę, sięgając po brązowy medal, umówiłem się z Adamem Małyszem, Michalem Doleżalem i Grzegorzem Sobczykiem, ale oczywiście Stefan Horngacher musiał dać zezwolenie, że mogę u nich się pojawić. Pojechałem z kombinezonami zawodników z kombinacji, żeby pokazać, jakie mamy stroje i co z nimi zrobić, żeby było trochę lepsze. Dopiero tam oczy trochę mi wyszły na wierzch. Gdy Michal zobaczył te kombinezony, to trochę się z nich pośmiał. On i Zbyszek Klimowski na miejscu trochę poprzeszywali te kombinezony, ale wiadomo, że nie powiedzieli mi dokładnie, co, jak i dlaczego. "My ci to zrobimy, a ty sobie usiądź i wypij herbatkę z Adamem" - usłyszałem. Czyli nie mógł się pan temu przyglądać? - Oczywiście, dano mi do zrozumienia, żebym się tym bardzo nie interesował. W każdym razie, co mogli, to przy tych kombinezonach przeszyli i pomogli. A jak do tego podszedł trener Horngacher? Z życzliwością? - Tak, ze spokojem i życzliwością. Wiadomo, że my, jako kombinatorzy norwescy, nie walczyliśmy o medale, ale chcieliśmy się pokazać z dobrej strony. Jak zobaczyłem wtedy liczbę kombinezonów naszych skoczków, które były na dany konkurs, to oczy wyszły mi na wierzch. A to właśnie kombinezony są niesamowicie ważnym elementem, jeśli chodzi o skoki. Kombinezon, który jest jakby "przeskakany" lub źle uszyty, nie spełnia w locie tych funkcji, które powinien. Trenerze, ilu takich Andrzejów Stękałów, którego kariera już znalazła się na zakręcie, a w tym sezonie jest wielkim objawieniem i mocnym punktem kadry, polskie skoki straciły w ostatnich latach? - Taki Krzysiu Biegun, który jest tylko o rok starszy od Andrzeja, jeszcze spokojnie mógłby skakać. A są jeszcze młodsi zawodnicy, jak Przemek Kantyka, czy Łukasz Podżorski. To zawodnicy, którzy już zakończyli kariery. Z kolei Krzysiu Leja, rok młodszy od Andrzeja, ciągle trenuje w AZS Zakopane, startuje w Lotos Cup, a teraz widziałem go na wynikach FIS Cup w Zakopanem. Wiadomo jednak, że jeśli wypadnie się z kadry, to przede wszystkim nie ma się tego sprzętu, który pozwalałby w danym skoku odlecieć dodatkowych kilka metrów. A przygotowania też nie są takie, jak z kadrą, bo klubów na to nie stać. Wymieniłem tylko kilka nazwisk, ale jest wielu zawodników, którzy jeszcze wcześniej też zrezygnowali. Po zakończeniu szkoły nie wszyscy idą studiować i ci chłopcy, których rodziców nie było stać, odchodzili ze sportu, żeby zarabiać na życie. Taka jest kolei rzeczy, nie tylko w skokach narciarskich. W takich dyscyplinach, jeśli nie jest się przynajmniej w drugiej lidze światowej, to nie ma pieniędzy. Ratunkiem może być sponsor, ale w tej chwili o takich jest bardzo ciężko, więc zazwyczaj zawodnicy są zmuszani do zakończenia kariery. Inne nazwiska to Krzysztof Miętus, Bartłomiej Kłusek... - Zapomniałem o Bartku, a przed chwilą dzwonił do mnie. Jeszcze Tomek Byrt. To był talent, o Boże! Także Dawid Jarząbek. Można tak wymieniać i wymieniać zawodników, którzy przedwcześnie zakończyli swoje kariery. A co pan sobie myśli, słysząc po takim przedwczesnym zakończeniu kariery słowa na przykład Jana Ziobry, który publicznie artykułuje swoje żale, w największym skrócie zwracając uwagę, że miał być niesprawiedliwie traktowany, co skutecznie podcięło mu skrzydła? Słuchając Ziobry czy przykładowo Łukasza Rutkowskiego, który jeszcze wcześniej pożegnał się ze skakaniem, przyznaje pan im trochę racji? - Tutaj bym się troszkę sprzeczał, jeśli chodzi o Janka czy Łukasza. Też mieli jakieś swoje zadania, które nie zawsze spełniali. Nie chciałbym angażować się w ocenę tych zawodników, ale myślę, że... Święci też pewnie nie byli.- Dokładnie. Janek co myślał, to mówił i niekiedy mówił za dużo, co też było różnie odbierane w środowisku i chociażby między samymi zawodnikami nie było takiego team spirit. Jak mówię, nie chciałbym w ten temat wchodzić, bo jest on trudny i nie będę tych chłopaków oceniał, bo na przykład Łukasz jest w tej chwili szkoleniowcem. Prawda gdzieś tam zawsze leży pośrodku. Rozmawiał Artur Gac