Justyna Krupa, Interia: Ostatni weekend lotów w Oberstdorfie - poza dobrą postawą Piotra Żyły - będzie się nam pewnie kojarzył w dużej mierze z decyzjami jury, "tańcem z belkami" i tym wszystkim, co jest wokół samych skoków. Jakub Kot, trener, delegat techniczny FIS i ekspert: - Bywa, że skoki mają niewiele wspólnego z logiką, jak chodzi o decyzje, sędziowanie. Jest dużo problemów. Trzeba będzie w przyszłości na pewno próbować je rozwiązać. Natomiast jeśli chodzi o naszych skoczków, to nie zawsze można wszystko "zwalić" na te okoliczności. W tym sezonie mamy czarno na białym, że warunki warunkami, ale jeśli chodzi o formę sportową nie jest w naszym przypadku tak, jak być powinno. Najbardziej oczywiście cieszył w ten weekend Piotrek Żyła. Wiele osób ze świata skoków wzywa ostatnio do tego, by wprowadzić pewne zmiany w sposobie rozgrywania zawodów, a także kontroli sprzętu, zwracając uwagę na rozmaite bolączki. - Zmiany powinny nastąpić, natomiast od tego są działacze w FIS, i trenerzy, by po sezonie usiąść, porozmawiać, wyłożyć karty na stół i ustalić co można poprawić, a co nie. Nam się wszystko wydaje łatwe, gdy siedzimy sobie w fotelu i oglądamy transmisję. A jednak sam jestem delegatem i wiem, że będąc tam na miejscu, mając na "nasłuchu" telewizję, która dyktuje warunki, mając innych członków jury - bo to nie jest sam Borek Sedlak czy sam Sandro Pertile, tylko delegat, kierownik zawodów, asystent delegata itd. - człowiek nie ma łatwo. Trzeba zaufać, że wiedzą, co robią. Choć czasem te decyzje wydają się nieco nielogiczne. Przeliczniki też nie działają idealnie i miejmy nadzieję, że też ten system przeliczania może być do poprawy. W tym systemie obniżania belki zakładamy, że chodzi o bezpieczeństwo. Natomiast gdy bardzo dobry zawodnik skacze dobrze, daleko, ląduje pewnie, to nie wiem, czy od razu obniżane belki jest konieczne. Nam, widzom, wydaje się, że nie, bo chcemy oglądać dalekie skoki. Być może jury - kierując się bezpieczeństwem skoczków - woli dmuchać na zimne. Natomiast wtedy konkurs traci na atrakcyjności. Jeżeli zawodnik skacze 207 metrów i wygrywa konkurs to tych metrów po prostu brakuje. Skoki narciarskie. Jakub Kot: Od juniorskiego medalu Jakuba Wolnego minęło już dużo czasu Chciałam zapytać o perspektywy przed przyszłym sezonem, jeśli chodzi o zmianę układu sił w kadrze. Czy to może być sezon, gdy ci mniej doświadczeni, młodsi polscy zawodnicy w końcu zaczną poważnie przebijać się na pierwszy plan? Jakub Wolny ostatnio błysnął na mistrzostwach świata w lotach, ale czy to może być w jego przypadku zwiastun bardziej długotrwałej zwyżki formy? - My też patrzymy przez pryzmat Dawida Kubackiego, Kamila Stocha czy Żyły i potem tacy zawodnicy jak 26-letni Kuba Wolny są dla nas młodzi. Bo trzon kadry jest doświadczony. Natomiast Kuba nie jest już takim młodzieniaszkiem. Jest oczywiście młodszy od tych wymienionych zawodników, ale to już nie jest nastolatek. Choć oczywiście nie jest też starym skoczkiem, ale do tego najmłodszego pokolenia - na które chcemy w przyszłości liczyć - nie należy. On jest z tej generacji, która w naturalny sposób powinna już dawno przejąć pałeczkę w tej sztafecie w naszej kadrze. Kubacki, Stoch, Żyła - z racji tego, ile lat mają - mają prawo mieć gorsze momenty i wtedy musi być ta młodsza krew. Ten sezon jednak wyraźnie pokazał - a zwłaszcza jego kluczowy moment, czyli walka o igrzyska w Pekinie - że rywalizację o igrzyska wygrał 35-letni Stefan Hula, skaczący przeciętnie. Wygrał tę walkę sprawiedliwie, bo inni po prostu byli słabsi. Mówię tu o tym pokoleniu Olka Zniszczoła, Klemensa Murańki czy Wolnego. To najbardziej boli. Kuba Wolny to zawodnik, który w 2014 roku wygrał indywidualnie mistrzostwa świata juniorów. Od tego czasu jednak upłynęło już sporo sezonów, a widzimy, jak jest. To nie jest więc nowa twarz, w stosunku do której mamy nagle nadzieje. My wiemy, że jego stać na super wyniki, bo mistrza świata juniorów to tak się nie robi znikąd. Miał jeden sezon bardzo dobry, kiedy był w polskiej kadrze tym "czwartym do brydża". Tak samo zresztą, jak w zeszłym roku było z Andrzejem Stękałą. A tymczasem teraz w PŚ jest Andrzejowi trudno zdobyć punkty. Mamy więc problem z tymi aspirującymi. Nawet jak ktoś w jednym sezonie "wyskoczy", to potem znika na dłuższą chwilę. Stękała zaliczył rok temu sezon życia i teraz znów zrobił dwa kroki do tyłu. Pytanie z czego to wynika? Dobrze byłoby teraz uniknąć takiego scenariusza w przypadku Pawła Wąska, który z kolei w tym sezonie często był tym "czwartym do brydża". Oby z nim tak nie było w przyszłym sezonie, jak ze Stękałą. - Pewnych rzeczy w skokach nie da się łatwo wytłumaczyć. W poprzednim sezonie mieliśmy przypadek rewelacyjnego Słoweńca Bora Pavlovcica, który - niczym Lovro Kos w tym sezonie - naprawdę miewał świetne momenty w Pucharze Świata. A teraz Pavlovcic nam "zniknął" i nawet w Pucharze Kontynentalnym ma problem, żeby robić dobre wyniki. Słyszymy o problemach z wagą itd., ale spadek formy w tym przypadku jest widoczny. Andrzeja w Pucharze Świata przez jakiś czas nie było, nagle wskoczył na ten wysoki poziom i znowu w tym sezonie go nie ma. Pytanie, czy ten kolejny sezon będzie dla niego jeszcze gorszy, taki sam, czy będzie jednak powrotem do światowej szerokiej czołówki. Tego nie wiemy. Teraz karierę skończył w wieku 30 lat Richard Freitag. To zawodnik, który stawał na podium Pucharu Świata, igrzysk olimpijskich, MŚ. I mimo, że miał do pomocy Stefana Horngachera i cały niemiecki sztab, nie był w stanie się odbudować. Na naszym podwórku - choć w mniejszej skali - takim przykładem jest Maciej Kot. Był zawodnikiem, który potrafił wygrywać i w lecie i w zimie. I nagle się stało coś, co to ucięło. I potem trener nie był go w stanie nawet przywrócić do punktowania w PŚ, nie mówiąc o wygrywaniu zawodów. Dlaczego tak się stało? Wiem, że Maciej robił wszystko na sto procent. Być może jednak wpływ miały drobne zmiany w technice, przepisach i nagle się okazuje, że ktoś nie jest już w stanie odlatywać tak daleko, jak wcześniej. Ciekawe było to, o czym mówił w czasie mistrzostw świata Jakub Wolny. Opowiadał, że "wrzucił na luz" i postanowił cieszyć się lotami w Vikersund. Dało to dobry efekt, był ostatecznie 11. w klasyfikacji MŚ. Może we wcześniejszej fazie tego sezonu Wolnego zjadła nieco presja związana z selekcją kadry przed igrzyskami? - Tylko, że presja jest nieodłączną częścią każdego sportu, a skoków narciarskich tym bardziej. Jeżeli nie będzie człowiek miał tej adrenaliny w sobie, to nie będzie to sprawiało radości. Trzeba mieć cele, do których się dąży, a to automatycznie generuje presję. Pytanie, jak sobie z tą presją umiesz poradzić. Skoki narciarskie to są mocne nogi, przygotowanie fizyczne, ale równie ważny - o ile nie ważniejszy - jest trening mentalny. Możesz mieć najmocniejsze nogi w całej stawce zawodników, ale jeśli głowa nie będzie funkcjonować tak, jak powinna, to i tak tego nie wykorzystasz. Siedzisz na belce i musisz sobie ułożyć w głowie, jak twój skok ma wyglądać. Dobrym podejściem oczywiście jest to, by potem tę presję z siebie nieco zrzucać, chcieć skakać "na luzie". Ale to jest możliwe wtedy, gdy człowiek jest w dobrej formie, kiedy go to wszystko cieszy. A gdy nie idzie, kiedy robisz wszystko, a bijesz głową w ścianę, to trudno mówić o skakaniu na luzie. To nie jest więc wszystko takie proste. Choć samo w sobie podejście do zawodów na luzie, by skakać dla przyjemności jest jak najbardziej słuszne. Skoki narciarskie. Kończy się era "nietykalnych trzech muszkieterów"? Czy te mistrzostwa w lotach pokazały, że kończy się era, w której trzon kadry: Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła był "nienaruszalny"? Sztab nie bał się odstawić Kubackiego po słabszych treningach i w pierwszym dniu rywalizacji postawić na Wolnego, co wielu obserwatorów jednak zaskoczyło. To sygnał, że w przyszłym sezonie częściej będziemy już widzieć takie obrazki? - Ten układ sił wynikał z tego, że oni byli mocni, a ta reszta niestety była słabsza. Od dłuższego czasu ta trójka skoczków to było naszych "trzech muszkieterów", o których wiedzieliśmy, że są w stanie w każdym konkursie stanąć na podium PŚ, a ten "czwarty do brydża" był poszukiwany. Był sezon, gdy był nim Maciek, potem Kuba, później Andrzej. Tak naprawdę ta trójka była "nietykalna", a ten czwarty był dokooptowywany. Kiedyś jednak ten stan rzeczy musi pęknąć, nie życząc oczywiście źle tym najbardziej doświadczonym zawodnikom, którzy cały czas są w dobrej formie i dyktują warunki. Musimy jednak liczyć, że ci młodsi będą solidniej podgryzać tę trójkę. Oni mają prawo być zmęczeni, nawet odpuścić jakieś zawody. I wtedy musimy mieć tych zmienników, którzy wezmą na siebie ciężar odpowiedzialności. I odciążą np. Kamila, który odpocznie w domu, a inny skoczek za niego wskakuje i robi dobrą robotę. Nie życząc źle tym starszym, trzeba życzyć jak najlepiej tym młodszym, by byli w stanie tych starszych kolegów odciążać. Na ten moment w kategorii sensacji odbieramy, że Kubacki skreślony, a za niego wchodzi ktoś inny. Bo wydaje się, że on już jakby dożywotnio jest na to "skazany". Jeśli ma wyniki w danym momencie - w porządku. Ale chcielibyśmy, żeby to bogactwo wyboru było nieco większe. Jak spojrzymy na Austriaków, Norwegów czy Słoweńców, to gdy jeden zawodnik ma kontuzję czy COVID-19, to wchodzą inni - równie groźni. Czy to dobrze, że kończy się era doktora Haralda Pernitscha w polskiej kadrze? Czy to dobry moment, by zakończyć tę współpracę? - Na pewno wraz z tym nie skończy się wykorzystywanie platform dynamometrycznych jako takich. Natomiast musi to być używane w rozsądny sposób, trzeba umiejętnie wyciągać wnioski z pracy z nimi. Nie znam osobiście Haralda Pernitscha, słyszałem o nim wiele dobrego. Na pewno jest to fachowiec, który zna się na rzeczy. Natomiast nauka to jedno, ale nie może też ta platforma dynamometryczna sama w sobie być "wyrocznią". Wyniki tu uzyskiwane mają kierunkować w projektowaniu makro i mikrocyklu treningowego. Jednak powinien być to element większej układanki. Czy to dobrze, że ta współpraca się kończy? Coś ewidentnie ostatnio nie zadziałało. Czy jest to wina tylko Pernitscha? Na pewno nie. Wiemy jednak, że zarabiał u nas nie mało. Pytanie natomiast, kto go zastąpi. Ktoś musi za to zaplecze naukowe odpowiadać. - Wiemy już, że zmiany w sztabie kadry skoczków muszą nastąpić. Ale wiemy też, że nie jest to najłatwiejszy moment na ich przeprowadzanie, bo na rynku nie ma obecnie komfortu wyboru. - Patrząc na ten sezon, to naprawdę: kiedy, jak nie teraz? Ten sezon obnażył wszystkie nasze słabości. Również mistrzostwa świata juniorów, miksty, konkursy kobiet, konkursy mężczyzn. W mistrzostwach świata juniorów na naszej ziemi, w Zakopanem, ani jednego medalu nie zdobyliśmy. Wiele rzeczy jest do przemyślenia, co można robić lepiej. Muszą nastąpić pewne zmiany. Szczególnie, że mamy wkrótce wybory nowego prezesa PZN, nowego dyrektora PZN też pewnie będziemy mieli. Kiedy więc przeprowadzać zmiany, jak nie teraz? Igrzyska się skończyły, są cztery lata do kolejnych. To dużo i mało czasu jednocześnie. Nie można przespać teraz ani dnia. Trzeba zacząć działać z nowymi twarzami, z nową energią. Na pewno ten pokój trzeba mocno przewietrzyć, przy czym na pewno samo wywietrzenie i zamienienie samych krzeseł nie pomoże. Trzeba popatrzeć głębiej. Dużo ostatnio mówimy o świetnej postawie słoweńskich skoczków, która wynika z lat dobrego funkcjonowania całego systemu. Jednak Adam Małysz w wywiadzie dla TVP Sport wspominał, że na polski grunt trudno zaszczepić rozwiązania ze słoweńskiego systemu szkolenia. Sugerował, że my możemy się raczej inspirować wzorcami niemieckimi czy austriackimi. Z czego dokładnie to wynika? - Uważam, że z każdego systemu, który działa warto wyciągnąć wnioski. Oczywiście nie można robić tego na zasadzie "kopiuj - wklej", bo to nie zafunkcjonuje. Natomiast najważniejsza sprawa to infrastruktura. Malutka Słowenia ile ma obiektów do trenowania! Kranj, Ljubno, Velenje, Lublana - tak można byłoby wymieniać. My mamy Szczyrk i Zakopane. A przecież o ile większym krajem jesteśmy. Nie mówię już nawet o Norwegii, Austrii czy Niemczech, jak tam jest rozwinięta infrastruktura. My bazujemy na dwóch ośrodkach szkoleniowych, z czego przez dłuższy czas Zakopane było w remoncie. Druga rzecz to wychowanie sportowe: jak są prowadzone lekcje wychowania fizycznego. Sam jestem trenerem klubowym i jak widzę sprawność ogólną dzieciaków, które przychodzą na treningi, to często jest kiepsko. Pracę trzeba byłoby zacząć od samego dołu: od pracy w szkole, potem w klubach, a potem dopiero w kadrze. Igrzyska olimpijskie pokazały, gdzie jesteśmy jeśli chodzi o sporty zimowe. Za przeproszeniem, w d... Zdobywamy jeden medal na skoczni narciarskiej i to brązowy. W klasyfikacji medalowej jesteśmy za takimi potęgami zimowych sportów, jak Nowa Zelandia. To pokazuje, że nie tylko w skokach musimy zmienić system szkolenia, tylko musimy zmienić całość polskiego sportu. To obnażyło wszystkie nasze słabości. Czyli np. to, jaki dostęp ma młodzież do infrastruktury. Do skakania, biegania na nartach, łyżew, nartorolek, torów saneczkowych itd. A jeśli chodzi o same skoki: cóż z tego, że zadzwoni do mnie tata dziewczynki, że ona marzy o skakaniu. Pytam, skąd jest. Odpowiadają, że z Olkusza. Ale okazuje się, że 10-latce internatu nie damy. I sprawa się zamyka. Być może ta dziewczynka ma talent, ale przyjdzie raz skoczyć w czasie wakacji i tyle. Niektórym z boku może się budowa skoczni kojarzyć ze stawianiem takich obiektów, jak Wielka Krokiew. A przecież tak naprawdę chodzi o budowanie małych obiektów, na których młodzież mogłaby się szkolić. - Generalnie na skoczniach dużych się nie trenuje, tylko startuje, można rozgrywać zawody itd. Zakopane ma Wielką Krokiew, gdzie co roku mamy rozgrywane konkursy Pucharu Świata. Od parunastu lat przyciągają one masę kibiców, więc pojawia się też masa pieniędzy, również dla miasta. Natomiast w sytuacji, gdy nie mieliśmy mniejszych skoczni funkcjonujących w Zakopanem mało kto zdawał sobie sprawę, że za moment pokolenie Żyłów, Stochów itd. skończy kariery i później na taki Puchar Świata kto by przyjechał, jeśli nie byłoby następców? Gdyby w takim konkursie PŚ nie było Polaków, to nie przychodziłoby na niego 20 tys. ludzi. To pokazuje, że koło się zamyka: jak nie masz obiektów do szkolenia młodych, to za chwile nie będziesz miał też seniorów. I wtedy nie będziesz miał też pieniędzy z PŚ. Duże skocznie są potrzebne do organizowania konkursów, ale skocznie małe są niezbędne do trenowania i zawodów dla młodzieży. Natomiast problemem nie jest tylko to, by tę skocznie wybudować. Jeżeli byśmy np. postawili skocznię w Warszawie, to ktoś potem musi się taką skocznią zająć, jak również naborem i szkoleniem młodzieży na niej. Tymczasem trenerów z papierami i wykształceniem też mamy bardzo mało. Jest problem i trzeba sobie na kilka pytań odpowiedzieć jak najszybciej, bo trochę już czasu w kwestii szkolenia w skokach zostało przepuszczone przez palce. - Prezesem nie byłem, nie będę, więc się wymądrzać nie zamierzam, bo to nie należy do mnie. Natomiast już kilka lat temu, po zakończeniu kariery zawodniczej, gdy przyszedłem na trening z młodzieżą do Zakopanego, zobaczyłem jak to wygląda od strony trenerskiej. Wtedy jeszcze była w Zakopanem ta stara skocznia, niedziałający wyciąg. W tamtych czasach z młodzieżą trzeba było w praktyce jeździć do Szczyrku. Mówiłem wówczas na głos, że tak nie może być, bo to się kiedyś musi czkawką odbić, że na cały kraj jest jedna 70-metrowa skocznia czynna i sprawna. Jak popatrzymy od paru lat na wyniki mistrzostw świata juniorów czy FIS Cup, to nie było dużych promyków nadziei. Tak, jak wspominałem: 2014 rok i medal Kuby Wolnego to jest ostatni nasz indywidualny medal juniorski na MŚ. To się niestety jak taka kula śnieżna od paru sezonów nawarstwiało. Natomiast w Pucharze Świata wyniki cały czas jeszcze były i nieco pudrowały tę szarą rzeczywistość u spodu, na dole. Każdy się bowiem napawał medalami olimpijskimi i MŚ. Skoki narciarskie. Jakub Kot o Kamili Karpiel: Chce coś udowodnić Generalnie mamy tendencję do tego, by oceniać tylko biorąc pod uwagę sam "wierzchołek góry lodowej", a nie to, co jest u spodu, u podstawy. Tak było też ostatnio po słabych wynikach skoczkiń, również na igrzyskach. Na zawodniczki spadły gromy, ale trzeba przecież wziąć pod uwagę generalną kondycję tej dyscypliny w Polsce, jej finansowanie, zaplecze itd. Zajmuje się tym w Polsce garstka osób. - Akurat jeśli chodzi o skoki kobiece to o braku finansowania i pół-poważnym traktowaniu tej dyscypliny mogliśmy mówić 10 lat temu. Kiedy skoki kobiet się zaczęły rozwijać, my nie podeszliśmy rzeczywiście do tego poważnie, nie wierzono, że to się rozwinie. Mieliśmy wtedy parę dziewczyn chętnych do skakania. Gdyby od razu dało im się dobry system szkolenia, być może bylibyśmy teraz w zupełnie innym miejscu. Przespaliśmy ten moment i teraz musimy gonić. Od momentu, gdy przyszedł do kadry kobiecej Łukasz Kruczek, te dziewczyny naprawdę mają wszystko. Sztab, fizjoterapeutkę, sprzęt, obozy. Pod tym względem ostatnio zawodniczki nie mogły na nic narzekać. To, że zaspaliśmy, to jedno. Ale teraz pytanie, czy mając wszystko, dziewczyny nie osiągały trochę mało. Niewiele dziewczyn w Polsce skacze, więc kadrowiczki mogą się też czuć "niezagrożone", bo nie ma wymiany, brakuje nacisku od dołu piramidy. Podsumowując: jeszcze jakiś czas temu nie było rzeczywiście podstaw, finansowania i to był błąd. Teraz to się zmieniło, ale trochę pociąg nam uciekł i pytanie, na ile można to teraz nadrobić. Zdania są podzielone, jedni mówią, że trener Kruczek jest taki, inni, że taki. Wyniki bez wątpienia były w tym sezonie katastrofalne. Miksty w tym sezonie pokazały dobitnie gdzie jesteśmy. Nie jest dobrze. Ale tak, jak mówię: dziewczyny miały dużo zagwarantowane i nie zdziwię się, jak PZN tupnie teraz nogą i powie: halo, trochę pieniędzy wyłożyliśmy i oczekujemy rezultatów. Ale też ktoś może powiedzieć: czemu tego nie zrobiliście 15 lat wcześniej? Właśnie, bo chodzi o podwaliny tej piramidy. Natomiast chciałam jeszcze zapytać o Kamilę Karpiel. Podjął się pan ostatnio współpracy z tą zawodniczką. Na ile w niej wciąż jest potencjał? - Ja jestem trenerem klubowym AZS Zakopane, Kamila Karpiel jest zawodniczką tego klubu. Natomiast gdy zawodniczka jest objęta szkoleniem centralnym, reprezentacyjnym, to w systemie polskim jest tak, że nie trenuje z trenerami klubowymi. W sytuacji, gdy zawodniczka wypada z kadry - z różnych powodów - to pierwszym miejscem, które ją przygarnia, jest klub macierzysty. Nie było więc tak, że ja się zgłosiłem sam po zawodniczkę, tylko po prostu trafiła na szkolenie klubowe. Wiadomo, że nie odmówimy pomocy. Ostatnio miałem z nią krótką rozmowę w Szczyrku i mogę powiedzieć, że bardzo optymistycznie na to patrzę. Kamila jest bardzo zmotywowana. Niejeden zawodnik odebrałby taką sytuację w ten sposób, że stwierdziłby: dobra, kończę z tym, nie chce mi się już. A Kamila podeszła do tego inaczej, na zasadzie: ja wam jeszcze udowodnię, że nie mieliście racji! I udowodnię, że stać mnie na dobre wyniki. To podejście mnie cieszy. Mam nadzieję, że Kamila zagryzie zęby, bo wie, że dużo pracy przed nią. Na każdym polu - zarówno jak chodzi o kwestie wagowe, o kwestie techniczne. Ale powiedziała mi wprost, że nie chce kończyć. My jako klub możemy jej tylko pomóc. Każdą zawodniczkę szkoda byłoby stracić, ale tym bardziej taką, jaką jest Kamila. Bo potencjał ma jeden z największych w Polsce, jeśli nie największy. Miejmy nadzieję, że uda się ją przywrócić na dobre tory. Rozmawiała: Justyna Krupa Czytaj także: Piotr Żyła zachwycił w Oberstdorfie