11 stycznia 2002 roku fani zgromadzeni wokół skoczni w Willingen podczas treningu przeżyli chwilę grozy. Aktorem pierwszoplanowym mrożących krew w żyłach scen był Simon Ammann, który tuż po wyjściu z progu stracił kontrolę nad sytuacją. Jego lewa narta opadła, a po chwili Szwajcar runął w dół, w z impetem uderzając o zeskok. Skoki narciarskie. Simon Ammann i kręta droga do olimpijskiego złota 22-letni zawodnik osunął się bezwładnie na sam dół, a kibice zamarli w oczekiwaniu na rozwój wypadków. Na szczęście Simon Ammann ostatecznie opuścił skocznię o własnych siłach, a następnie z pokiereszowaną twarzą trafił do szpitala.Aż trudno było uwierzyć w diagnozę lekarzy, którzy nie stwierdzili u Szwajcara żadnych złamań, a jedynie liczne stłuczenia, wstrząśnienie mózgu i uszkodzenie kręgów szyjnych. W efekcie skoczek już pod dwóch dniach opuścił szpital i szybko zaczął deklarować, że zamierza wrócić na skocznię w dobrej formie. Nikt jednak nie spodziewał się, że dyspozycja Simona Ammanna aż tak eksploduje. Po wypadku Szwajcar odpuścił konkursy w Zakopanem, Hakubie i Sapporo, a następnie po intensywnych przygotowaniach udał się na igrzyska olimpijskie w Salt Lake City, gdzie walkę o złoty medal mieli rozstrzygnąć między sobą Adam Małysz i Sven Hannawald. Ostatecznie Simon Ammann pogodził ich obu, sensacyjnie zdobywając dwa tytuły mistrza olimpijskiego. Nasz "Orzeł z Wisły" musiał zadowolić się srebrem wywalczonym na dużej skoczni. Czytaj także: Skoki narciarskie. PŚ w Zakopanem. Jakub Kot szaleje przed kamerami. Wszystko się nagrało! Kamil Stoch zgarnie medal igrzysk olimpijskich w Pekinie? "Potrzebny byłby cud" Czy Kamil Stoch powtórzy ten wyczyn i przejdzie drogę od gabinetu fizjoterapeuty na olimpijskie podium? Oto zapytaliśmy dwukrotnego polskiego olimpijczyka - Kazimierza Długopolskiego. - To jest tak jak w piosence - "Nic dwa razy się nie zdarza"... To tak nieco żartobliwie. Mówiąc poważniej, ta przerwa Kamilowi na pewno nie zaszkodzi. Nasi skoczkowie byli już w takim dołku, że prawdopodobnie nie potrafiliby skakać gorzej, a taka przerwa może przynieść korzyści. Nie można być pewności, ale można mieć nadzieję na to, że będzie lepiej. Realnie patrząc jednak na sytuację, na dzień dzisiejszy nie ma szans na to, by nasi skoczkowie przywieźli z Pekinu medal. Ani indywidualny, ani drużynowy. Trzeba byłoby wierzyć w jakiś cud, który oczywiście może się zdarzyć. Osobiście w to jednak nie wierzę - przyznał nasz były reprezentant. - Pod wodzą trenera Michala Doleżala nasi skoczkowie już się nie odbudują. Tu potrzeba świeżej krwi, innego spojrzenia. Nasi skoczkowie zostali doprowadzeni do takiej sytuacji, że już nie bardzo wiedzą, o co chodzi. Wielokrotnie mówili to już w wywiadach. Dotyczy to nawet tak wielkiego mistrza, jakim jest Kamil Stoch. Nasi zawodnicy są już na tyle rutynowani, że sami od siebie powinni coś dodać, ale wygląda na to, że wszyscy są już pogubieni - dodał doświadczony szkoleniowiec.Michal Doleżal powołał na igrzyska w Pekinie drugą najstarszą kadrę w historii polskich skoków. To obrazuje, w jakim położeniu znalazła się obecnie nasza reprezentacja, dla której kolejne lata - po zakończeniu karier przez Kamila Stocha czy Piotra Żyłą - malują się raczej w czarnych barwach.- Nasza przyszłość nie wygląda zbyt ciekawie. Szkoda tych chłopaków, bo żeby osiągać dobre wyniki, musi złożyć się na to wiele czynników i wszystko musi grać między trenerem i zawodnikiem. A szkoleniowcy muszą wiedzieć, co robić, bo gdy trafi się na nieodpowiednich szkoleniowców, można zaprzepaścić każdy talent - stwierdził Kazimierz Długopolski.Czytaj także: Puchar Świata. Wojciech Fortuna: W Zakopanem słabo, ale jestem optymistą