Obecny sezon dla polskich skoczków jest bardzo słaby. Dopiero ostatnie konkursy i skoki Piotra Żyły, a przede wszystkim Aleksandra Zniszczoła dają nadzieję, że "Biało-Czerwonym" uda się jeszcze stanąć na podium i nawiązać do poprzednich lat, kiedy było to normą niemal co tydzień. Pojawiły się nawet głosy, że niepewna jest przyszłość trenera Thomasa Thurnbichlera, ale prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz zdecydowanie rozwiał te spekulacje. Jednak nie tylko Polacy mają takie problemy. Również i w kadrze Norwegów próżno szukać powodów do zadowolenia. Obrońca Kryształowej Kuli Halvor Egner Granerud jest cieniem samego siebie, słabo wyglądają również pozostali skoczkowie, a honoru norweskich skoków broni Marius Lindvik, dziewiąty w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Tyle, że zawodnicy o taki stan rzeczy obwiniają głównie trenera Alexandra Stoeckla. A ten nie jeździ z nimi na zawody, żeby... nie przeszkadzać! Brzmi to kuriozalnie, ale tak wygląda teraz rzeczywistość u Norwegów. Trener nie jeździ nie zawody. "Nie chcę przeszkadzać" "Początkowo planowaliśmy, że nie pojadę do Willingen, ale przed wyjazdem do USA zdaliśmy sobie sprawę, że coś jest nie tak. Doszliśmy do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli nie pojadę na zawody z drużyną. Dlatego zostałem w domu, aby spróbować zrozumieć sytuację i nie przeszkadzać zawodnikom" - przyznał w rozmowie z NRK Stoeckl. Jak długo potrwa taka sytuacja? Na razie nie wiadomo, choć szkoleniowiec Norwegów jasno zadeklarował, że on chciałby zostać i nadal pracować z tymi zawodnikami. Tyle, że najwidoczniej z drugiej strony już takiej woli współpracy nie ma. Norweskie media dowiedziały się, że skoczkowie napisali list do federacji, w którym krytykują austriackiego trenera. To tylko pokazuje, jak fatalna atmosfera panuje u naszych rywali. Bunt przeciwko trenerowi. "Frustracja" Dyrektor sportowy tamtejszej federacji Clas Brede Brathen wspiera Stoeckla w konflikcie z zawodnikami. Zapewnia, że będzie stał po stronie trenera i uważa, że jego pozostaje w norweskiej kadrze wyjdzie wszystkim na dobre. Z kolei były skoczek Johan Remen Evensen uważa, że chociaż sprawy nie wolno zamieść pod dywan, to trzeba było rozwiązać ją na samym początku, a nie teraz, kiedy zawodnicy piszą listy do związku. "Aby kontynuować dalszą pracę, oczywiście muszą znaleźć drogę, która pozwoli im pójść naprzód. I trzeba to zrobić szybko. Nie da się tego zamieść pod dywan. Dlatego muszą ze sobą porozmawiać i dojść do porozumienia w sprawie dalszych" - uważa Evensen. Sam Stoeckl przyznał, że u zawodników panuje frustracja. Jeśli kryzysu nie uda się zażegnać, Austriak może stracić pracę, a u naszych rywali może dojść do spory przetasowań.