Za nami weekend z Pucharem Świata w Willingen. Przyniósł on zwycięstwa Johanna Andre Forganga i Andreasa Wellingera. Norweg w piątkowych kwalifikacjach wyrównał rekord Muehlenkopfschanze, który należał od 2021 r. do Klemensa Murańki (153 m), a w sobotnich zawodach pobił ten wyczyn, osiągając 155,5 metra. Zawody w Niemczech były spowalniane przez niełatwe warunki atmosferyczne. Na wyniki wpływ miała zalegająca w torach najazdowych (które nie są tam lodowe) deszczówka, a po odbiciu z progu zawodnicy mogli spodziewać się wszystkiego - i "huraganu" pod narty, i wiatru spychającego na bulę. W sobotę do drugiej serii nie awansował chociażby lider cyklu Stefan Kraft. W niedzielę Kamil Stoch zajął 27. miejsce. W porównaniu do pierwszej serii spadł o trzy pozycje. Uzyskał kolejno 128 i 125,5 metra. Przyznał jednak, że rezultaty z tego weekendu nie są sprawiedliwe. - Było względnie bezpiecznie, ale wiadomo ze nie jest fair, to nie jest rywalizacja sportowa, tylko bardziej skoki dla kibiców, tak to wygląda. Trzeba zrobić swoje, oddać dobry skok, albo się poleci bliżej, albo dalej - powiedział w rozmowie z Kacprem Merkiem przed kamerami Eurosportu. Jak ocenił swoje niedzielne próby? - To nie były o niebo lepsze skoki niż wcześniejsze, ale o tyle lepsze, ze moglem je oddać trzy, w tym dwa w konkursie. Starałem się obniżyć pozycję najazdową, wczoraj też nie była ona zbyt wysoka - stwierdził. Wracając do tematu pogody, ocenił, że prawdopodobnie przez nią w niedzielę pod Muehlenkopfschanze było mniej fanów. Organizatorzy deklarowali w sobotę, że jest ich 23,5 tysiąca, wszystkie bilety miały zostać sprzedane. - Wczoraj było dużo więcej ludzi, wymarzli, zmokli... Kartek z podpisanymi autografami wystarczyło - zakończył.