Dla fanów skoków narciarskich obiekt w Willingen, słynna Muehlenkopfschanze, to skocznia kultowa. To tutaj lata się ponad 150 metrów, a kilka konkursów z przeszłości na stałe zapisało się w historii. To jednak także obiekt, który cały czas ma naturalne tory najazdowe, co bywa przy deszczowej pogodzie, ogromnym problemem. Tak właśnie było w konkursie Pucharu Świata kobiet. Już w połowie tygodnia pojawiły się obawy, że konkursy w Willingen mogą zostać storpedowane przez porywisty wiatr, który na tym obiekcie może być szczególnie groźny, a także przez zapowiadane opady deszczu. I niestety przewidywania się sprawdziły, ba, rzeczywistość przekroczyła najgorsze założenia. Szczególnie podczas zmagań kobiet oglądaliśmy kuriozalne sceny. Po pierwszej serii konkurs został przerwany, bo roztopieniu uległy tory. W przerwie organizatorzy musieli uruchomić piły motorowe, żeby je podciąć i umożliwić rozegranie drugiej serii. Choć o równych warunkach nie było mowy. "To wyglądało dramatycznie" Później rozegrano konkurs mężczyzn, ale i tutaj sytuacja z torami najazdowymi nie była zbyt dobra. Chociaż panowie mieli znacznie lepiej, niż poprzedzające ich zmagania panie, to jednak i tutaj nie zabrakło powodów do narzekania. "Nie widziałem, żeby kogoś trzymało, więc nie był to jakiś wielki problem, ale na pewno nie była to też komfortowa sytuacja, bo te tory są trochę rynienkowate" - dodawał z kolei Dawid Kubacki. Problemy w Willingen się powtarzają. "Ktoś powinien wywrzeć presję" Problemy z naturalnymi torami w Willingen to nie jest nowa sprawa, ale zadziwiające jest to, że FIS nie interweniuje w tej sprawie i nie naciska na organizatorów. Takie obiekty jak chociażby skocznie w Szczyrku czy Rasnovie zostają poddane rygorystycznym normom i cały czas są do nich jakieś obiekcje, a tymczasem na Muehlenkopfschanze trzeba w trakcie konkursu ciąć tory piłą motorową, ale nie ma mowy o wyrzuceniu tego obiektu z kalendarza PŚ.