Kamil Stoch w dwóch seriach treningowych otwierających piątkowe skakanie w Willingen zajął odpowiednio 15. i 25. pozycję, które wydawały się całkiem przyzwoite, biorąc pod uwagę formę "Biało-Czerwonych" w sezonie 2023/24. W kwalifikacjach poszło mu jednak bardzo źle - po skoku na 112. metr ledwo przekroczył czarną linię, która oznaczała zapewnienie awansu do sobotniego konkursu. Mistrz z Zębu był jednak zdania, że nie załapie się do najlepszej pięćdziesiątki. - Byłem pewien, że mam wolne jutro, ale cieszę się, że jestem w konkursie - skwitował w rozmowie z Kacprem Merkiem przed kamerami Eurosportu. Kibice mogli się zastanawiać, czy takie pogorszenie poziomu nie nastąpiło z powodu niekorzystnych warunków wietrznych. Mühlenkopfschanze jest specyficznym obiektem, podczas lotu można trafić na tzw. "dziurę" powietrzną, w której nie ma żadnych podmuchów. Podobnie sprawy się mają na Holmenkollbakken w Oslo. W zeszłym sezonie narzekali na to właśnie Stoch czy Dawid Kubacki. Trzykrotny mistrz olimpijski rozwiał jednak wątpliwości - to on sam popełnił błąd. Zastanawiać mogła po raz kolejny jego niska prędkość najazdowa, która wyniosła zaledwie 85,5 kilometra na godzinę. Nikt spośród 58 skoczków w kwalifikacjach nie miał gorszej. Drugi "najgorszy" pod tym względem Wladimir Zografski osiągnął i tak znacznie wyższą niż Stoch - 86,1 km/h. Dziennikarz zapytał 36-latka o słowa Thomasa Thurnbichlera, który chwalił go za postawę na ostatnich treningach na Wielkiej Krokwi. Miały one być podstawą do myślenia o potencjalnym progresie. - Nie przywiozłem tutaj dużo optymizmu, bo przyjechałem jak na każde inne zawody. Trudno twierdzić, czy treningi były dobre, bo skakałem na nich sam, nie ma wtedy porównania z innymi. Nie ma co przytaczać treningów - zaznaczył. - Tutaj jest większy rozbieg (rozmiar skoczni 147 m - red.) i te skoki nie wyglądają już tak dobrze - zakończył. W kwalifikacjach uzyskał łączną notę 61,5 punktu. 51. w stawce Włochowi Francesco Ceconowi zabrakło do niego 4,5 pkt.