Ewa Bilan-Stoch odważnie, aczkolwiek po cichu i z dala od wzroku opinii publicznej, włączyła się w akcję pomocy Ukrainie. I to na bardzo szeroką skalę. Już na początku wojny podjęła pierwsze kroki, by wspomóc potrzebujących Ukraińców. Później poszła jeszcze dalej i ostatecznie dołączyła do inicjatywy Mateusza "Exena" Wodzińskiego. Razem z jego ekipą konwojowała samochody terenowe za naszą wschodnią granicę, co przez długi czas pozostawało sekretem. Teraz żona Kamila Stocha nieco uchyla rąbka tajemnicy. "Ciągle coś dzieje się u mnie w temacie pomocy Ukraińcom. Dosyć szybko wywiązały się też przyjaźnie. Poznałam cudownego, przebojowego człowieka z Ukrainy, przez którego pomagałam jednostkom wojskowym w tym kraju. (...) Poczułam, że to nie może być jednorazowa pomoc, bo przecież wojna wciąż trwa i ludzie w Ukrainie cały czas potrzebują wsparcia. Wydaje mi się, że na początku Polacy tłumnie ruszyli do pomocy, ale z czasem przeszli nad tym wszystkim do porządku dziennego. I to jest zrozumiałe" - opowiada w rozmowie z Tomaszem Kalembą z Interii Sport. I dodaje: "Niezła wpadka" Ewy Bilan-Stoch w Ukrainie. Jaki był finał? "Myślałam, że dostanę niezły ochrzan" Jak na zaangażowanie żony w akcję "Exena" zareagował Kamil Stoch? Żona skoczka relacjonuje Bilan-Stoch obserwowała w sieci aktywność Wodzińskiego, który organizował konwoje aut terenowych do Ukrainy. Zaoferowała się jako kierowca. Od razu zapewniła, że ma bardzo dobre umiejętności za kierownicą i zasygnalizowała, że jest zdeterminowana. Początkowo wybrano jednak kogoś innego. Jak na jej zgłoszenie zareagował mąż? "Powiedziałam Kamilowi, że się zgłosiłam. On pokręcił nosem i przyznał, że ten pomysł średnio mu się podoba. Z drugiej strony rozumiał mnie, bo wiedział, że zawsze chciałam robić takie rzeczy. Wtedy jednak Kamil ucieszył się, że nie zostałam wybrana do wyjazdu. Minęły jednak dwa dni i "Exen" napisał, że szykuje duży konwój i zapytał, czy podtrzymuję swoją gotowość. Nawet nie zapytałam go o szczegóły, tylko od razu wysłałam wiadomość 'tak' z trzema wykrzyknikami. Potem jednak dowiedziałam się o miejscu docelowym i zaczęły się negocjacje z Kamilem" - wspomina żona skoczka. Jakiekolwiek obawy nie sprawdziły się. Jak wspomina sama Ewa Bilan-Stoch, wyjazd był relatywnie bezpieczny. Co z przyszłością Stocha? "Brak sukcesów powoduje u mnie frustrację" Dzień kobiet w podziemiach i trudne warunki w Mikołajewie. Ewa Bilan-Stoch: "To mi nie przeszkadzało" Żona skoczka wyjechała na początku marca i dzień kobiet spędziła... w podziemiach w Winnicy. "Akurat mieliśmy świetny hotel, co wcale nie było takie oczywiste. Ledwo weszliśmy do pokoju, kiedy usłyszeliśmy alarm przeciwlotniczy. Jako jedyni z hotelu zeszliśmy w podziemia, gdzie wyznaczono schron w hotelowym pubie. Tam była zrobiona ścianka z okazji 8 marca. Były też balony" - opowiada. Ale bywało również tak, że warunki okazywały się niemal ekstremalnie trudne. "Nie bardzo mieliśmy gdzie spać w Mikołajewie. Nic tam nie działa. Nie ma żadnych turystów. Jeden z ukraińskich żołnierzy załatwił jednak, by otworzyli dla nas hotel. Pani oczywiście pozwoliła nam przenocować, zaznaczając, że nie ma ciepłej wody. Tyle że w ogóle tam nie było ciepła. Żeby zasnąć, to robiłam przysiady, podskoki i pompki, by się zagrzać. Spałam w bluzach i kurtce, w długich spodniach i skarpetkach. Snu nie było zbyt wiele, bo ledwie kilka godzin, ale po pobudce znowu musiałam się rozgrzać gimnastyką. Nie byłam w stanie po takiej nocy umyć się w lodowatej wodzie" - mówi Bilan-Stoch. Od razu zaznacza: "Oczywiście to mi nie przeszkadzało i nie narzekałam, bo dobrze wiedziałam, że mogę zastać takie warunki, stwierdzam tylko fakty". Przez cały czas miała kontakt z mężem, któremu relacjonowała wyjazd. "Na bieżąco zdawałam z tego wszystkiego relacje Kamilowi. Nagrywałam mu wideo i wysyłałam" - zapewnia. Z trudnego doświadczenia wyciągnęła wnioski i lekcje. Zdjęcie Kamila Stocha obiegło media. Miły gest Polaka. Kibice pod wrażeniem