Norweskie media z NRK i Dagbladet na czele rozpisują się o sytuacji, której w miniony weekend na skoczni miał doświadczyć dwuboista klasyczny, zawodnik kombinacji norweskiej, Espen Andersen. Gdy zasiadł na belce startowej i przygotowywał się do oddania skoku, zauważył, że tuż za nim i za bandą reklamową jest człowiek z telefonem komórkowym. Prasa opisuje ten przypadek jako "filmowanie z ukrycia", które miało tak zdekoncentrować sportowca, że zanotował niezbyt zadowalającą próbę. Wylądował na 100. metrze. Dało mu to 18. miejsce ze stratą 1,48 pkt do zwycięzcy Johannesa Lampartera. Ostatecznie zmagania zakończył na 22. pozycji. Po skoku miał być naprawdę wściekły. "Takie coś [filmowanie z ukrycia] wcale nie jest dobre i przeszkadza to Espenowi w jego przygotowaniach do oddania skoku. A nawet może trochę psuje to, co Espen miał zrobić. Był naprawdę sfrustrowany" - opisuje menadżer sportowym kombinacji norweskiej w Norweskim Związku Narciarskim Ivan Stuan cytowany przez NRK. Sprawę skomentował również sam zainteresowany. Ale nie tylko on. Z oficjalnymi przeprosinami pospieszył dyrektor zawodów przy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej i Snowboardowej (FIS), Lasse Ottesen. Słynny skoczek rozważa szybkie zakończenie kariery. Robi się niebezpiecznie Andersen komentuje sytuację przed jego skokiem. Wyjaśnia, dlaczego stanowczo zareagował. Głos zabiera organizator zawodów Andersen wyjaśnia, jak sytuacja wyglądała z jego punktu widzenia. Jego zdaniem operator kamery podszedł stanowczo za blisko. "Reaguję, ponieważ stało się to tak blisko miejsca, w którym siedziałem. Wydawało się, że kamera była jeszcze bliżej niż widać to na na zdjęciach telewizyjnych. Oczywiście powinienem był to zignorować i skupić się na skoku, ale to na mnie wpłynęło. Zdenerwowałem się. Gdyby jeszcze operator stał nieruchomo gdzieś z tyłu, ale on był około 30-40 centymetrów obok mnie. Prawie że mogłem sięgnąć po jego telefon komórkowy" - tłumaczy w Dagbladet. Dodaje, że rozważał natychmiastowe zgłoszenie sprawy, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Obawiał się, że gdyby rozdmuchał temat przed skokiem, jeszcze bardziej wpłynęłoby to na jego emocje. Po wszystkim zrelacjonował historię Ottesenowi, a ten potraktował go bardzo poważnie. Wystosował przeprosiny. Kilka godzin po incydencie i po zakończeniu zawodów dyrektor przekazał, że zidentyfikowano osobę, która była za blisko Andersena. Człowiek ten przeprosił za swoje zachowanie. "Jest częścią sztabu organizacyjnego. To wolontariusz, który ciężko pracuje. Więc kusiło go, żeby zrobić kilka zdjęć, kiedy był tam na górze. Jest to oczywiście całkowicie nie do przyjęcia. Odbyliśmy z nim rozmowę i otrzymał jasne wskazówki" - przekonuje Ottesen. Kamil Stoch narzekał na "mordęgę". Teraz ucina: "Podnosimy głowę!"