Artur Gac, Interia: Zmiany, dokonane w kadrze A, najlepiej zweryfikuje czas. Na twój nos, w zaistniałych okolicznościach to było jedyne, możliwe rozwiązanie? Jakub Kot: - Nie wydaje mi się, że jedyne, a dla mnie naprawdę zaskakujące. Uważałem, że Thomas powinien zostać do igrzysk i wypełnić kontrakt, niemniej jednak my do pewnych rzeczy nie mamy dostępu. W Planicy, powiedzmy, na jaw wyszły od zawodników pewne historie. Czy powinny wyjść czy nie... No właśnie, powinny? - W kadrze powinny być poruszane, a czy wyjść na zewnątrz? To już inna sprawa. Prywatnie bardzo mi żal Thomasa. Parę razy "przecinaliśmy" się, rozmawiałem z nim i naprawdę widziałem u niego wielką ambicję, wiedzę i zaangażowanie. Trochę pechowo trafił na takich, a nie innych zawodników. Na taki, a nie inny materiał. Żałuję, że jego wysiłek, który niewątpliwie wkładał, nie przyniósł rezultatu. No bo wiadomo, że trenera bez dwóch zdań rozliczamy z wyników. Nie ma wyników, nie ma atmosfery. A jak nie ma atmosfery, to zaczynają się jakieś kwasy. Do tego zawodnicy, wiadomo, doświadczeni i starsi, mówimy o Dawidzie i Kamilu. Tylko to też przecież było dziwne, bo Kamil w pierwszym sezonie powiedział, że tak profesjonalnego sztabu jeszcze nie miał, by po drugim roku zupełnie zmienić trenera. Po prostu szkoda mi Thomasa, że tak to się skończyło, bo gość naprawdę chciał, miał wiedzę i pomysł. Niemniej jednak na jednego te metody działały i działają, a na drugiego nie. Zarząd podjął taką, a nie inną decyzję, którą trzeba uszanować. Myślę jednak, że z Thomasem można było ładniej się pożegnać, mówię tu też o zawodnikach. Czyli podziękować trenerowi za pracę. Przecież on nie chciał źle, nikt nie jest szaleńcem, by robić komuś na złość. Tak więc trochę tego szkoda, bo Thomas pożegnał się z klasą. Powiedział "dziękuję", jesteście wspaniali, kibice i cała społeczność skoków. Gdyby chciał, to z okresu trzech lat pewnie też mógł wyciągnąć rzeczy u chłopaków, które mu nie pasowały. I to powiedzieć na "do widzenia". - Oczywiście, że tak. Tym bardziej trochę jest go szkoda, jako człowieka. Natomiast zmiana się dokonała i chyba jedynym, naturalnym kandydatem, był Maciek Maciusiak. Czyli człowiek, który w polskich skokach siedzi już od bardzo dawna. Zna wszystkich zawodników, zawodnicy znają jego. Podobno stanęli za nim murem, że chcą z nim pracować. I to jest oczywiście ważne, bo musi być trener, za którym pójdziesz, jak to się mówi, w ogień. Wyniki to oczywiście zweryfikują. Pytanie, jakimi ludźmi otoczy się Maciek, potrzebny jest odpowiedni asystent, trener od sprzętu, lekarz, fizjoterapeuta i tak dalej. Musi powstać cały sztab ludzi. Lista kandydatów jest oczywiście niedługa, bo mają być sami Polacy plus Michal Doleżal. Zatem tutaj cudów nie będzie. Do tego trzeba ułożyć kadrę B czy kadrę juniorów, a na końcu trzeba grać do jednej bramki. - Pytanie, czy na razie igrzyska są celem samym w sobie, a dopiero później pojawi się kwestia systemu. Być może czasu jest za mało i teraz trzeba, jak zasłyszałem z wypowiedzi Maćka, skupić się na wyniku na olimpiadzie, a dopiero później układajmy plan pod kątem młodszych i zaplecza. Wydaje mi się, że na ten moment mówimy o dociągnięciu u tych zawodników, którzy są, maksa ich możliwości do najważniejszej imprezy. Niestety, to jest nasza bolączka, że kogokolwiek byśmy nie mieli, to za chwilę zostajemy z niczym. Ten system chyba nie funkcjonuje. Maciusiak powiedział "nie" Thurnbichlerowi. Oto, co wydarzyło się później. "Reagować natychmiast" Bardzo po cichu da się zasłyszeć, że Thomas Thurnbichler tylko na zewnątrz ma wizerunek takiego luzaka, otwartego na konsensus, a w pracy podobno jest despotyczny. I jeśli wymyślił, że coś ma być realizowane według jego wizji, to nie bardzo chciał brać pod uwagę głos sprzeciwu. Obiły ci się o uszy te opowieści? - Ja nie jestem w środku kadry. To, co widzę z boku, mogło być mylnym wrażeniem. Z jednej strony jednak też wymagaliśmy od trenera głównego, że musi być takim autorytetem i osobą, która tupnie nogą. Taki na przykład był Stefan Horngacher. On decydował i zawodnik musiał się dostosować. Problemem Thomasa na pewno był młody wiek i małe doświadczenie. Było wiadomo, że to jest skok na głęboką wodę, gdy przychodzisz - umówmy się - bez dużego CV i doświadczenia, a masz poprowadzić Stocha, Kubackiego i Żyłę, czyli mistrzów olimpijskich i mistrzów świata. I teraz jak oni mają ci od razu zaufać? Jak kupić ich zaufanie? Więc było oczywiste, że to nie będzie takie łatwe. Pierwszy sezon jakby pokazał, że to jest możliwe. Potem niestety to wszystko się rozsypało. Trudna sprawa... - Z jednej strony trener musi być twardy, bo on odpowiada za wynik. To on jest osobą, która ma wytyczać plan pracy, lecz z drugiej strony - szczególnie z tymi starszymi zawodnikami - jednak trzeba rozmawiać. Jeśli weteran skakał x lat i czuje coś innego, to na pewno rozmowa musi być. Podobno rozmowy były, tylko z wywiadów dało się wyczuć, że było ustalane jedno, a na drugi dzień nie było konsekwencji i było drugie. Zawodnicy mają prawo powiedzieć swoje, ale myślę, że takie rzeczy powinno się przede wszystkim załatwiać w środku. Po to jest dyrektor sportowy, czy właśnie prezes, by nie wychodzić z tym do kamer. To niepotrzebnie wylało się na sam koniec. A czego byś przede wszystkim oczekiwał od starszyzny? Z jednej strony wielkie legendy skoków, ze statusem absolutnych gwiazd, po których jednak mamy dziurę pokoleniową. Może więc tym bardziej, gdy stają przed kamerami, powinni być przykładem właściwego artykułowania swoich myśli? - Na pewno starsi zawodnicy muszą być wzorem do naśladowania dla młodszych. Bez dwóch zdań. Tak sportowo na skoczni, jak również pozasportowo, jak chodzi o podejście, regenerację, czy właśnie chociażby wypowiedzi medialne. Cały wizerunek jest bardzo ważny. Nie chodzi o to, by komuś wbijać szpilki... Wyczuwam, że trochę gryziesz się w język. - Bo po prostu nie wiem, czy to było potrzebne w Planicy. Najpierw była prośba, by do niedzieli nie pytać zawodników o trenera i media to uszanowały, a później może uznano, że jest zielone światło na wszelkie wypowiedzi? Powtórzę, że jest mi po ludzku szkoda Thomasa, ale też nie wiem, jak zachowałbym się na miejscu tych zawodników. Ja mam z Austriakiem miłe wspomnienia, pozytywne, więc chętnie go pochwalę i podziękuję za każdą rozmowę, którą mogłem z nim odbyć. Cieszę się, że w ten sposób mogłem czerpać z jego wiedzy, bo było słychać, że ma ją z austriackiego systemu ogromną. Co podpowiada ci intuicja? Thomas przyjmie ofertę objęcia kadry juniorów? - Wolę poczekać, nie ma co gdybać. Trenerzy zagraniczni byli zdziwieni, że pozbywamy się trenera. I raczej wszyscy mówili o nim w pozytywny sposób, iż jest na tyle dobry, że warto mieć go przy sobie. Wiem, że ma propozycję zostać z juniorami, ale czy po tym wszystkim będzie chciał pozostać w Polsce? Nie wiem... Poświęcił wszystko dla Polski, przeniósł tu swoje życie, więc domyślam się, że nie jest to też takie proste, by teraz ekspresowo się wyprowadzić. Natomiast gdyby miał się czuć u nas od teraz niekomfortowo i niekoniecznie w pełni dobrze, wielkiego sensu to nie ma. Jakąkolwiek decyzje podejmie, ja będę życzył mu powodzenia i trzymał kciuki. Piotr Żyła wystawia dobitną notę Thomasowi Thurnbichlerowi. Jedno zdanie, a w nim wszystko Karałbyś Kubackiego i Zniszczoła, czy skończyłbyś na wewnętrznej reprymendzie i to wszystko? - "Kara" to chyba złe słowo. Wydaje mi się, że jeśli prezes i członkowie zarządu mają do chłopaków pretensje, a widać, że chyba nie do końca są zadowoleni z ich postawy, to trzeba ich zaprosić na rozmowę. Nie wywlekać już kolejnych brudów na zewnątrz, tylko zaprosić po sezonie na męską rozmowę. Uważam, że takie spotkanie musi się odbyć, by wyszli z niego widząc, że to nie powinno się powtórzyć. No bo jakie karanie teraz? Mieliby wyjść na konferencję i przeprosić? Mleko się rozlało. Dodam, że taka rozmowa powinna zostać przeprowadzona z jednej strony w dobrej atmosferze, ale z drugiej po męsku, gdzie trzeba wygarnąć sobie parę rzeczy. Niech każdy powie, co myśli, no bo wracając do słów Dawida i Olka, jeśli tam coś się działo, to pytanie jest takie: czy było z kim o tym porozmawiać? A może to było tłumione w sobie po to tylko, by nagle w niedzielę w Planicy wybuchnąć ze wszystkim? Jeśli by tak było, to też nie o to chodzi. Twój tata zasugerował autorskie rozwiązanie, by opublikowali przeprosiny na swoich profilach w mediach społecznościowych, a być może też przekazali tych kilka zdań mediom, prosząc o publikację. - Tylko jak to zostanie wtedy odebrane? Kazali, to zrobili. A druga sprawa, co mieliby napisać w takim poście? "Przepraszam Thomas, byłeś super"? No nie, ja tego nie widzę. Teraz na tego typu zabieg moim zdaniem jest już za późno. Natomiast uważam, że w ogóle zawodnikom przydałyby się szkolenia medialne. Tak naprawdę wszystkim, ze wszystkich szczebli, aby obyli się z kamerami. Trudno im oczywiście odmówić, że nie mają praktyki, to byłoby niepoważne, ale na takim profesjonalnym treningu mogliby zyskać. Rozmawiał: Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl