Lata temu Maciej Kot był "ćwiartką" najlepszego kwartetu w historii polskich skoków narciarskich. Wraz z Kamilem Stochem, Piotrem Żyłą, Dawidem Kubackim i Stefanem Hulą odniósł kilka wielkich drużynowych sukcesów, w tym mistrzostwo świata w 2017 roku w Lahti czy zdobycie brązowego medalu na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu w 2018 roku. Niestety, jest to już odległa historia. Maciej Kot, mimo że ma "tylko" 32 lata (rok temu w tym samym wieku Dawid Kubacki walczył o Kryształową Kulę) i śmiało wciąż mógłby regularnie walczyć o punkty w Pucharze Świata, nie był w stanie zakwalifikować się chociażby do pierwszej serii niedzielnego konkursu w Wiśle. Trzęsienie ziemi w polskich skokach. Gorzkie słowa na wizji, trudno uwierzyć Po Kocie nikt nie oczekiwał cudów, ale rozczarowanie i tak jest duże Występ Macieja Kota na skoczni im. Adama Małysza to wielkie rozczarowanie. Polak z jednej strony miał pecha, ponieważ zakończył kwalifikacje na 51. miejscu. Z drugiej zaś, należy wziąć pod uwagę, że tego dnia lepsi od niego okazali się zawodnicy tacy jak Yanick Wasser (49.) czy Francesco Cecon (48.). Tych rywali we własnym kraju Polak powinien jednak pokonać. Powoli można uznać, że misja mająca na celu odrodzenie Macieja Kota zakończyła się wielkim niepowodzeniem. Jeszcze na początku grudnia w Polsce panowała narracja, że zawodnik ten dysponuje wysoką formą, a decyzja Thomasa Thurnbichlera o włączeniu go do rywalizacji w Pucharze Świata jest bardzo dobra. Tak twierdził m.in. Wojciech Fortuna. Od tamtej pory Maciej Kot ani razu nie zajął miejsca w czołowej trzydziestce, więc nie zdobył ani jednego punktu w Pucharze Świata. Po Polaku nikt nie oczekiwał cudów i regularnego punktowania. Jednak to, co wydarzyło się 12 stycznie w Wiśle, odbiera resztki wiary, że Kot będzie w stanie jeszcze się podnieść i zacząć osiągać wyniki, których nie trzeba byłoby oceniać w kategorii klęski.