Interia: Jesteście już po Turnieju Czterech Skoczni. Czujecie w nogach i głowach zmęczenie po tej wyczerpującej imprezie? Dawid Kubacki: - Zmęczenie pojawiało się na samym turnieju, bo tryb startów był bardzo intensywny. W trakcie TCS czuć było obciążenie, ale teraz mieliśmy kilka dni wolnego, a zmęczenie zostawiliśmy w Bischofshofen. Jedziemy dalej. Dwa tygodnie spędzicie w Polsce. Może to dobry czas, by wyskoczyć do rodzinnego Nowego Targu na mecz hokeja? - Prawdę mówiąc, to nigdy nie miałem okazji, by pójść na mecz hokeja. Teoretycznie przez dwa tygodnie jesteśmy w Polsce, ale tak naprawdę nie ma czasu, by towarzysko gdzieś pójść. Przed PŚ w Wiśle mamy treningi, później same zawody, a po nich pewnie będziemy mieli dwa dni wolnego i rozpocznie się obóz w Zakopanem przed kolejnymi konkursami. Nie jest tak, że gdy jesteśmy w Polsce, to mamy luz, bo cały czas musimy być w trybie startowym. TCS i początek sezonu PŚ to popis reprezentantów Polski. Jest pan usatysfakcjonowany miejscem w klasyfikacji generalnej? 19. pozycja na tę chwilę to pana najlepsza w historii. - Jestem zadowolony z pracy, jaką wykonałem. Miejsca w klasyfikacji generalnej PŚ nie ma co oceniać, bo nie ma nawet połowy sezonu. Takie podsumowanie można zrobić dopiero wiosną. Pozytywne jest to, że zrobiłem postępy porównując poprzedni rok do obecnego. Wykonałem dużo pracy i z tego się cieszę. A wyniki? Trener cały czas powtarza, że trzeba się uzbroić w cierpliwość. Niewiele brakuje, ale to, co zgrzyta, trzeba na spokojnie dopracować. Z doświadczenia wiem, że nie wolno niczego przyspieszać, robić nerwowych ruchów. Zawierzam trenerowi, uzbrajam się w cierpliwość i wierzę, że lepsze wyniki i sukcesy przyjdą. Lepsze wyniki, czyli jakie? - Lepsze skoki. Do światowej czołówki brakuje mi czterech-pięciu metrów. Wydaje mi się, że na tę chwilę tak to wygląda. Na pewno jest to do zrobienia, ale detale wypracowuje się małymi kroczkami. Myśli pan, że jest w stanie wypracować formę na tyle, by co jakiś czas stawać na podium Pucharu Świata? - Wierzę, że jestem w stanie regularnie stawać na podium PŚ. Jest jednak parę detali do wypracowania i muszę się uzbroić w cierpliwość. Pewnych etapów nie da się po prostu przeskoczyć. Myślę, że to jest słuszna droga. Taką samą przechodził w lecie choćby Kamil Stoch. Nie do końca mu wychodziło, trochę się denerwował, że mu nie idzie. Cierpliwością i pracą doszedł do tego, że zimą wygląda tak, jak wygląda. Gdyby latem zaczął czegoś nerwowo szukać, to mogłoby teraz być inaczej. Chcę iść jego drogą, a poza tym wierzę w kompetencje trenera. Dużo mówicie o Horngacherze. Co się zmieniło, odkąd przejął reprezentację Polski? - Żeby nie skłamać, muszę powiedzieć, że zmieniło się wszystko. W każdym elemencie, wydawałoby się, że nawet mało istotnej rzeczy, dorzucił swoje pięć groszy. Ta zmiana miała charakter globalny. Trudno wyszczególnić konkretną rzecz, ale sprawę trzeba potraktować całościowo. Pracuje pan z psychologiem? - W kadrze go nie mamy, ale pracuję z psychologiem, panią Marzanną Herzig. Pomaga? - Jak najbardziej. Współpracujemy już prawie od dwóch lat. W poprzednim sezonie też mi to pomagało. Wiem, że Maciek Kot też współpracuje z psychologiem. Zresztą ustalaliśmy z trenerami, że dla każdego z nas jest to decyzja indywidualna. To dobre rozwiązanie, bo daje nam większą swobodę. Gdyby w kadrze był jeden psycholog, to przecież nie każdemu mógłby pasować. Trener Horngacher też jest w pewnym sensie psychologiem? - Trener też musi mieć coś z psychologa. Wie, na co zwrócić uwagę, przed czym przestrzec. Da się u niego zauważyć wiele elementów psychologicznych, które nam przekazuje. Nie jest przecież fachowcem od psychologii, ale musiał się tego gdzieś nauczyć, bo widać to na co dzień. Atmosferę buduje sukces. Czujecie, że nastroje w kadrze są coraz lepsze? - Każdy sukces atmosferę poprawia, ale nie jest tak, że wcześniej była ona zła! Tak naprawdę od lata, od momentu przyjścia nowego trenera, atmosfera w skokach się oczyściła. Budowaliśmy wszystko od nowa, a każdy sukces jeszcze bardziej nas cementuje. Pomaga też uwierzyć w siebie. Bo każdy z nas trenuje takim samym trybem i do tego samego dąży. To że Kamil wygrywa TCS, Piotrek jest drugi, Maciej czwarty, a ja 15., to dla nas sygnał, że każdego z nas stać na pierwsze miejsce. Bo przecież trenujemy tak samo. Z czego więc wynika, że pan kończy TCS na 15. miejscu, a np. Maciej Kot na czwartym? Wydaje się, że cała kadra ma podobny potencjał, a sam pan mówi, że trenujecie tak samo. - Różnica jest właśnie w tych detalach, które akurat ja mam jeszcze do dopracowania. Jestem świadomy, co muszę poprawić. Biorąc pod uwagę wszystkie konkursy, to różnice punktowe między nami są nieduże. Dwa-trzy metry w każdym skoku potrafią dać 10-15 miejsc w górę. W samych skokach to niewielka różnica, ale w wynikach robi się wyraźna. Cała Polska cieszy się z wygranej Stocha w TCS, drugiego miejsca Żyły, czy czwartej pozycji Kota. A pan, tak po ludzku, nie jest trochę zazdrosny, że nie odnosi takich sukcesów? - Zazdrosny nie... Nie powiedziałbym, że jestem zazdrosny, ale na pewno chciałbym być na ich miejscu. To dla mnie też ambicja. Pracuję po to, by być na pierwszym miejscu. Wiem też, gdzie w tej chwili jestem. Nie jest to dla mnie powód do zazdrości kolegom, ale raczej bodziec do jeszcze lepszej pracy, by znaleźć się tam, gdzie oni i ich dogonić. Chcę dążyć do najlepszych. Rozmawiał Łukasz Szpyrka