Okazuje się, że w polskiej drużynie kompletnie nie było atmosfery, a niektórym skoczkom trener Thomas Thurnbichler robił pod górkę. Nie wszyscy chcieli o tym mówić i starali się być powściągliwi. Wiele powiedział za to Dawid Kubacki, który miał bardzo słabe dwa ostatnie lata, choć w pierwszym roku pracy z Austriakiem walczył o Kryształową Kulę. Burza po słowach Aleksandra Zniszczoła, to się nagrało. Polak pod ostrzałem "Chaos i brak konsekwencji. Uwierzyliśmy w obiecanki cacanki" Tomasz Kalemba, Interia: To był dla ciebie kolejny nieudany sezon, więc nie ma co mówić o twoich wynikach. Wolelibyśmy się dowiedzieć, co ta naprawdę działo się w kadrze, bo jednak zmiana trenera była czymś podyktowana? Dawid Kubacki: Wszystkie zmiany są zawsze czymś podyktowane. Poza tym, że nie było wyników w tym sezonie, to do tego nie było perspektywy na to, że cokolwiek się zmieni w tym układzie, jaki był. Walczyliśmy od dwóch i pół roku o to, żeby coś się zmieniło, ale nie udało się. Chaos i brak konsekwencji był przyczyną tego, co się działo. Rok temu już słychać było, że nie wszytko gra, ale jednak ty i Piotrek Żyła postanowiliście dać Thomasowi Thurnbichlerowi jeszcze jedną szansę. A może nie było innego wyjścia? - Rzeczywiście nie było wielkiego wyboru. Nie było dużych szans na zmianę. Gdybyśmy się jednak uparli, to pewnie dałoby się to zmienić. Uwierzyliśmy po prostu w obiecanki cacanki, że się coś zmieni i że będzie lepiej. Ale się nie zmieniło. Co najbardziej zawodziło? - To, że nie było kompletnie konsekwencji w tym, co robimy. Wieczorem siadaliśmy i ustalaliśmy, że zajmujemy się tym i tym. Zbijaliśmy piątki. Każdy był zadowolony, a następnego dnia Thomas nie pamiętał nic z tego na skoczni, tylko robił swoje od nowa. Ciągle mieszał i kombinował w czasie zawodów. To było rozbijanie wszystkiego od środka, bo jednak skoki potrzebują konsekwencji. Jednym dobrym skokiem nie da się zbudować formy, tylko trzeba takich oddać kilkadziesiąt. Tu, po każdym dobrym skoku było kombinowanie, bo zaraz będzie jeszcze lepiej i zaczniemy wygrywać. Tak to niestety nie działa.W czasie Turnieju Czterech Skoczni mówiłeś, że możliwy jest powrót do "15". I to zrobiłeś. Jak ci się to zatem udało? Czyja to była zasługa? - Kiedy nie jeździłem na zawody, to dużo pracowałem z trenerem Zbyszkiem Klimowskim. Skakałem też w Zakopanem z Maćkiem Maciusiakiem. Oni byli na miejscu, więc mi pomagali. Na tym się opierałem, bo zmiany w moich skokach były konieczne. Oczywiście to też nie wyszło do końca tak, jakbym chciał. Czuję, że stać mnie na dużo lepsze skakanie. Po takim czasie, kiedy zmieniała się technika i było taka wiele kombinowania, stabilność została całkiem rozwalona. Trzeba było czasu, by to odbudować. I to się działo do końca sezonu, ale nie udało się na tyle dobrze, by przeskoczyć pewien poziom. To będzie zadania na kolejne miesiące. Trzeba wrócić do podstaw i do tego, co działało. "To zbrodnia, jak robił Kamilowi pod górkę" Kiedyś mówiłeś, że ufasz Thomasowi, ale kontrolujesz. Był taki moment, kiedy całkowicie mu zaufałeś? - Ufam, ale kontroluję. Lepszego określenia nie znalazłem na to, co się działo. I to jest to, o czym wspominałem wcześniej. Jeśli umawialiśmy się jednego dnia na coś, a kolejnego to było nieaktualne, to trudno na czymś takim budować zaufanie. Wielokrotnie się zdarzało, że schodziłem ze skoczni i trener mówił, że wszystko dobrze zrobiłem, ale nie poleciało. Na takim podejściu też się nie da nic budować. Czułem po skoku, że zrobiłem wszystko to, o czym mówił trener, że tak właśnie miało być, ale nie leciało. I co z tym wtedy zrobić? Nie było szansy, by cokolwiek budować na takim podejściu. To był też najgorszy czas w ostatnich latach pod względem atmosfery w drużynie, bo było widać, że się dusicie? - Myślę, że tak, choć to wszystko od samego początku nie wyglądało dobrze. Do tego doszło do zmian personalnych, bo był jeden człowiek, który bardzo mocno mieszał w tej drużynie (Mark Noelke - przyp. TK). Kiedy wyleciał, to zrobiło się trochę spokojniej. Przez to mieliśmy nadzieję, że to się jednak zmieni w kolejnym sezonie. Tymczasem niewiele się zmieniło. Atmosfera byłą, jaka była. Jak się widzi, że ktoś specjalnie rzuca zawodnikom kłody pod nogi i do tego jest główny trener kadry, to trudno, żeby było fajnie. Może przykład takiego wydarzenia, bo to jest mocna rzecz? - Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale to jak robił Kamilowi pod górkę, to po prostu zbrodnia. "Porozbijał to, co było zbudowane" Po tych trzech latach możesz powiedzieć coś dobrego o Thomasie? - Było kilka fajnych elementów. Zwłaszcza na samym początku naszej współpracy. Wiele z tych ćwiczeń, jakie wprowadzał, nie byłem w stanie wykonywać, bo byłem po kontuzji w sezonie wcześniejszym. Skakanie z różnymi zadaniami wprowadzało fajny luz. W tym pierwszym roku współpracy dobrze mi się skakało od samego początku. Zanim odszedł Michal Doleżal mieliśmy jednak wszystko poukładane i wiedzieliśmy, co mamy robić. To działało od samego początku. Wtedy Thomas przez długi czas umiał się powstrzymać i nie mieszał. Tylko było: w porządku, jedziemy dalej. Dopiero w połowie sezonu, kiedy złapałem lekką zadyszkę, pokazał swoje. Zaczęło się kombinowanie. I tak porozbijał to, co było zbudowane. Porozmawialiście o tym szczerze na koniec współpracy? - Teraz nie było już sensu. Przez dwa i pół roku przeprowadziliśmy bardzo dużo takich rozmów. Tylko następnego dnia nie pamiętał o nich. Co mogłeś sam zrobić lepiej w ostatnich latach? - Gdybym miał mieć do siebie o coś pretensje, to chyba o to, że nie postawiłem na swoim. Jestem zawodnikiem starszej daty i jestem nauczony od dziecka, że jak trener mówi, że tak trzeba zrobić, to robię to. Choćby się z tym nie zgadzał. Podświadomie pójdę na skocznię, to i tak zrobię to, co trener kazał. Wiele razy było tak, że wiedziałem, że to nie zadziała, że trzeba trochę inaczej, ale sam nie potrafiłem pójść i zrobić tego po swojemu. Były takie momenty na treningach ze Zbyszkiem Klimowskim i Maćkiem Maciusiakiem i to zaczynało działać. Wracałem do Pucharu Świata i zaczynało się mieszanie. Przychodzi trener Maciej Maciusiak. Wszyscy doskonale go znacie, a on zna was. Będzie umiał to poukładać? - Myślę, że tak. Będzie dużo lepsza współpraca między wszystkimi elementami tego zespołu. Będziemy się wspierać, jak dawniej. I to już dużo nam da. Był czas, że nie układało ci się dobrze z trenerem Maciusiakiem. - Tak było, ale też nie byliśmy na wojennej ścieżce. Teraz pracowaliśmy razem przez ten rok. Maciek, jako trener, nabrał więcej doświadczenia i widział, co grało, a co nie. Myślę, że dogadamy się z nim znacznie lepiej. Straciłeś najlepsze lata kariery? - Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Może będzie tak, że te dwa słabe lata przekuję w znacznie lepsze sezony w przyszłości. Chciałbym zakończyć karierę dobrymi sezonami. Na razie trzeba się skupić na pracy. Nie wiem, czy to były zmarnowane lata. Może się nauczyłem czegoś, ale jeszcze o tym nie wiem. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport