Dawid Kubacki w ostatnim konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich w Planicy zajął 29. miejsce. Tylko jemu i Finowi Antti Aalto nie udało się w żadnym skoku pokonać granicy 200 metrów. W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata 34-latek zajął 28. lokatę. Najniższą od 2016 roku, a to przecież skoczek, który aż 38 razy stawał na podium. Wielkie emocje na zakończenie Pucharu Świata. Polak na podium, dwóch w "10" Dawid Kubacki: to nas zabiło Ubiegłej zimy, która została brutalnie przerwana przez chorobę żony, Kubacki walczył o Kryształową Kulę. Tej kompletnie nie przypominał wielkiego mistrza. Tylko raz, w Sapporo, Kubacki wskoczył do "10", zajmując ósme miejsce. Tomasz Kalemba, Interia Sport: To był słaby sezon w twoim wykonaniu i tu nie ma co owijać w bawełnę? Dawid Kubacki: - Ten sezon był taki, jak ten ostatni konkurs. To była droga przez mękę. Tak naprawdę tej zimy nie mogę być zadowolony z czegokolwiek. Teraz czas na odpoczynek, by z nowymi siłami przystąpić do treningów. Dużo jest złości po tym sezonie? Ty masz sobie coś do zarzucenia? - To jest wszystko bardzo złożone. Do siebie także mogę mieć pretensje. W wielu aspektach mogłem zrobić coś lepiej. I tu nie ma co z tym dyskutować. Finalnie to ja jestem z nartami na skoczni i to ja oddaję skok. Było ciężko, a teraz najważniejsze jest to, by wyciągnąć wnioski z tego, co było nie tak, by nie popełnić tych błędów w przyszłym sezonie. Nie chciałeś o tym mówić w czasie sezonu. Zapowiadałeś, że porozmawiasz po tym, jak zakończy się zima. Zamieniam się zatem w słuch. Jakie są twoje przemyślenia dotyczące tego, co się z wami stało, bo do pewnego momentu to wyglądało słabo u wszystkich? - W okresie przygotowawczym, kiedy mieliśmy naprawdę mocne treningi, było za mało odpoczynku. Finalnie zostaliśmy zajechani. Przez to zabrakło nam siły w sezonie. Nie było świeżości w skokach. I ona tak naprawdę nie wróciła już do samego końca. To główna rzecz, która nam przeszkadzała tej zimy. Przystąpiliśmy do sezonu już na dużym zmęczeniu, a przed sobą mieliśmy jeszcze całą długą zimę. To nie mogło się udać. Są jakieś analogie pomiędzy ostatnim kryzysowym sezonem za Michala Doleżala, a tym, co było teraz? - Wtedy mieliśmy problem bardziej ze sprzętem. Teraz też były z nim problemy, ale do tego doszło jeszcze wybitnie duże zmęczenie. To nas zabiło w tym sezonie. Liczyłeś na to, że to może jeszcze zaskoczyć tej zimy? - Cały czas się łudziłem i wierzyłem w to, że może coś ruszyć. Całkiem przyzwoicie zaczynało to wyglądać w Japonii. Tam byłem w stanie wskoczyć do "10". Później znowu zrobiło się trochę nerwowo i znowu uciekła nam spokój w pracy. Zostałem wycofany z Pucharu Świata. Nie pojechałem do Lahti i już było wiadomo, że wielkich cudów nie zwojuję. Błąd w komunikacji. Odejście asystenta Thurnbichlera dało kadrze spokój Sygnalizowaliście komuś wasze jesienne problemy ze zmęczeniem. To był intensywny czas, bo ciągle mieliście zgrupowania, a czasu na odpoczynek niewiele? - Było tego wszystkiego bardzo dużo. Sam poprosiłem już po igrzyskach europejskich o odpoczynek, bo czułem, że jestem na wykończeniu. I chyba się tutaj nie dogadaliśmy. Zasygnalizowałem trenerowi, że potrzebuję odpocząć przez tydzień lub dwa, ale usłyszałem, że mamy bardzo ważne treningi i trzeba cisnąć dalej. To cisnąłem, bo co innego miałem zrobić. Po jakimś czasie rozmawialiśmy o tym i z tych rozmów wyszło, że Thomas potrzebował ode mnie stanowczej deklaracji, że chcę odpocząć. Myślał, że może potrzebuję motywacji. I tak się motywowaliśmy, aż się zajechaliśmy. W ostatnim konkursie Letniego Grand Prix w Klingenthal stanąłeś na podium. Wtedy chyba nie przypuszczałeś, że będzie tak ciężko? - To prawda. Końcówka lata zaczęła wyglądać w miarę dobrze. To dawało nadzieję, że do sezonu się wyrobię z formą, bo było trochę czasu. Niestety jednak, w tym czasie, jaki nam został, było wiele nerwówki. Ciągle czegoś szukaliśmy. Finalnie wszystko się rozregulowało przed sezonem. Od początku zimy nic już nie było stabilnie. Co dało odejście ze sztabu Marka Noelke, który był asystentem Thomasa Thurnbichlera? - Na pewno dało nam trochę spokoju. On też był tym, który właśnie dokręcał nam śrubę. On był odpowiedzialny za treningi siłowe. Takie podejście kompletnie się nie sprawdziło. W pierwszym sezonie pracy z nim byliście zachwyceni jego metodami? - W tym pierwszym sezonie było trochę - w cudzysłowie - badania terenu. Jak coś nam nie pasowało, to pomysł był chowany. W tym sezonie na wiosnę ruszyliśmy z grubej rury ze wszystkimi pomysłami, jakie były. I ich niestety było za dużo. Dawaliście znać Thomasowi, że nie pasuje wam ta współpraca, czy sam to zauważył? - Każdy z nas wysyłał mu sygnały. On sam też dostrzegł, że ta współpraca się nie układa. I w końcu podjął zdecydowaną decyzję. Kiedy z trenerem wyprostujecie sobie błędy komunikacyjne, to może to znowu zacząć działać? - Myślę, że tak. Najważniejsze jest o, by z tego wszystkiego wyciągnąć wnioski, by w przyszłym roku uniknąć takiej sytuacji. Innej drogi tak naprawdę nie ma. Dużo tych wniosków będzie? Nie zawsze zgadzaliście z trenerem, ale teraz trzeba będzie przysiąść z nim do rozmów? - Nigdy nie kryłem się z tym, co myślę i z trenerem rozmawiałem na bieżąco. Nie musimy sobie już zatem nic wyjaśniać, bo wiele ze sobą przegadaliśmy. Nie o to chodzi, żeby się na kogoś obrażać, bo nie byłoby profesjonalne. Jak chcemy pracować profesjonalnie, to wtedy, gdy coś zgrzyta, trzeba usiąść i dyskutować. I tak robiliśmy. Zgrzytów już zatem nie ma, bo to, co chcieliśmy omówić już omówiliśmy. W Planicy - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport