Dawid Kubacki w rozmowie z Interia Sport odniósł się do mocnych słów, jakie padły na koniec sezonu w kierunku Thomasa Thurnbichlera.Nawiązał też do wielkie afery w czasie mistrzostw świata: - Takie pomysły, jakie zastosowali Norwegowie, padały już lata temu. Można było w ten sposób "bawić się" kombinezonami, ale nasz sztab stwierdził, że to byłoby zbyt duże przegięcie.Opowiedział też o atmosferze w kadrze po zmianach w sztabie i przyjściu Macieja Maciusiaka. - Wszyscy w sztabie wiemy, co nie działało i było przyczyną tego, jak to wyglądało. Dlatego teraz nastąpiła restrukturyzacja - mówił. Dawid Kubacki: ciągle pojawiał się znak zapytania Tomasz Kalemba, Interia Sport: To było mocne zakończenie sezonu z twojej strony. W Planicy jasno powiedziałeś, co sądzisz o współpracy z Thomasem Thurnbichlerem. Powiedziałeś to, co wtedy czułeś. Nigdy też jednak z tych słów się nie wycofałeś. Dawid Kubacki: - Jak się okazało później, nie wyszło mi to na dobre. Ten temat jest dla mnie już zamknięty i nie ma sensu go roztrząsać. Kilka tygodni temu zaczęliśmy nowy etap. Ruszyliśmy z przygotowaniami do kolejnego sezonu i na tym trzeba się teraz skupić. Tamta sytuacja jest już za nami. Gruba kreska i koniec chaosu. Nasi skoczkowie ogłaszają. W końcu jest jakiś plan Wracam do tego, bo niedawno Kamil Stoch w rozmowie z TVP Sport wspomniał o tym. Mówił, że jeśli chciałeś coś na temat powiedzieć, to trzeba było mówić wszystko, a nie tylko hasłem, które nie wszyscy zrozumieli? - I to był może błąd z mojej strony. Tego nie jestem już w stanie cofnąć. Było, jak było. Trzeba to odciąć grubą kreską i skupić się na tym, co przed nami, bo mamy olimpijski sezon. Teraz w stu procentach skupiam się na sportowej stronie. To, co teraz jest w kadrze, to jest właśnie gruba kreska? Wszyscy podkreślają, że atmosfera w reprezentacji po przyjściu Macieja Maciusiaka zmieniła się zdecydowanie na korzyść. - Przeorganizowaliśmy trochę grupę. Mamy nowego trenera i częściowo nowy-stary sztab i skupiamy się na pracy. Atmosfera jest bardzo dobra. Jest energia i jest chęć do pracy. To są najważniejsze rzeczy. Bez tych elementów trudno się pracuje. Trener Maciusiak mówił w rozmowie z TVP Sport, że zrobi wszystko, by wyciągnąć cię z dołka? - I nad tym pracujemy. Ustaliliśmy, na czym trzeba się skupić i do czego chcemy wrócić. To są podstawy. To jest to, co było dobre i działało. Chcemy pracować nad tym, co było moją mocną stroną. Oczywiście to będzie proces i to się nie stanie z dnia na dzień. Systematycznie ze zgrupowania na zgrupowanie ta praca będzie przynosiła efekty. Jesteśmy już po pierwszych treningach na skoczni i widać, że to zaczyna w miarę funkcjonować. Oczywiście to nie są jeszcze skoki na wysokim poziomie, ale nie o to chodzi, by w maju mieć szczytową formę. Przez cały sezon powtarzałeś, że idziesz w dobrą stronę, ale jednak wielkich postępów nie było widać. Musiałeś jednak czymś zaspokoić nas dziennikarzy. Wewnętrznie czułeś, że rzeczywiście robisz postępy, czy jednak wiedziałeś, że sezon jest stracony? - Czułem, że jest lepiej i do końca wierzyłem, że to wszystko ruszy w dobrą stronę. Bywały momenty, że tak było, ale zaraz po nich przychodziły takie, kiedy wszystko się cofało. To, co było wypracowane, resetowało się do zera i trzeba było od nowa zaczynać pracę. Nie było żadnego takiego elementu, kiedy to wszystko zaskoczyło i zaczęło działać. Nie było tego widać na skoczni. W skokach jest taka sytuacja, że długo pracuje się nad czymś i widać postęp, ale nie ma efektu. Dopiero kiedy przekroczy się punkt kulminacyjny, gdzie procent dobrych elementów skoku przeskoczy pewien pułap, wtedy zaczyna rzutować to na metry. Wtedy jest dużo łatwiej, a efekty też są widoczne w odległościach. Wcześniej bywa tak, że skok wychodzi lepiej technicznie, jest więcej energii, ale metrami kręcimy się w podobnych okolicach, bo jeszcze czegoś brakuje. W skokach bardzo ważna jest chyba pewność? Chodzi o to, by usiąść na belce i wiedzieć, że ta próba wyjdzie tak, jak zaplanowałeś? Tymczasem w twoich skokach było na loterii. Albo wyjdzie, albo nie? - Poniekąd mogę się z tym zgodzić, bo rzeczywiście nie było u mnie pewności w skokach, która tak jest potrzebna w tym sporcie. Brakowało takiego przeświadczenia, że jak zrobię to i to, to wtedy skok zadziała i będę się cieszył z wyniku. Ciągle pojawiał się znak zapytania. Teraz skupiam się na małych kroczkach. Chcę sukcesywnie dochodzić do dobrej dyspozycji z wiarą i przekonaniem, że finalnie to będzie działało. To jest teraz moja droga, w której wspierają mnie trenerzy. W końcu przeskoczę ten punkt kulminacyjny i zacznie to wszystko dobrze działać na skoczni, a wtedy pewność siebie zbuduje się automatycznie i nie trzeba będzie jej sztucznie podbudowywać. Pewność siebie buduje się tylko na skoczni, czy także w szatni? - W skokach każdy element ma duże znaczenie. Pewność siebie buduje się nie tylko dobrymi skokami, ale też treningami i tym, jaka jest atmosfera w grupie i w domu. To wszystko wpływa na dyspozycję i na to, z jaką pewnością siebie podejdziesz do skoków. Oczywiście tym najważniejszym elementem są dobre skoki. Walczyłeś o Kryształową Kulę w marcu 2023 roku. Wtedy jednak pojawiły się problemy rodzinne. Wszystko inne zeszło na dalszy plan. Wróciłeś do sportu, choć to wcale nie było takie pewne, ale już nie potrafiłeś wskoczyć na taki poziom. Zrozumiałeś, co się stało? Wiesz, gdzie tkwi przyczyna tego wszystkiego? - Wszyscy w sztabie wiemy, co nie działało i było przyczyną tego, jak to wyglądało. Dlatego teraz nastąpiła restrukturyzacja. Maciej Kot w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet wspominał, że kadra nie dojechała sprzętowo w ubiegłym sezonie. Zgodzisz się z tym? - Trudno jest to stwierdzić ze stuprocentowym obiektywizmem. Subiektywne moje zdanie jest takie, że rzeczywiście nie do końca mieliśmy najlepszy sprzęt. Mówiąc delikatnie, nie pomagał nam on. Z drugiej strony, też trzeba mieć w głowie to, że te skoki nie były tak dobre jakościowo, jakby mogły być. Od zawsze jest taka zasada, że sprzęt sam nie skacze. Nigdy nie było tak, że dostaniesz lepszy kombinezon i od razu zaczniesz skakać dziesięć metrów dalej. Do tego potrzebne są też dobre skoki. Kiedy w nich brakuje tylko detali, to rzeczywiście kombinezon może zaważyć na tym, czy będziesz pierwszy, czy jednak piąty. Jeśli jednak technika nie wygląda dobrze, to są to o wiele mniejsze różnice, jeśli chodzi o kombinezony. Oszustwo Norwegów nie jest nowością. "Takie pomysły padały już kilka lat temu" W ostatnich latach specjalistą od sprzętu w naszej kadrze był Mathias Hafele. Teraz będzie działał w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) i będzie sprawdzał, czy skaczecie w dobrym sprzęcie. - Przez trzy lata kombinował, jak system oszukać, a teraz będzie ten system blokował. Przez to jednak, że przez wiele lat pracował w różnych kadrach, to będzie miał obraz tego, co się dzieje z drugiej strony i będzie wiedział, na co zwrócić uwagę, żeby ten sport doprowadzić do możliwe sprawiedliwych warunków dla każdego, jeśli chodzi o wymogi sprzętowe. Na pewno będzie miał zatem wiedzę i pomysły, jak to zrobić. Z tego, co słyszałem, to jest otwarty na współpracę ze wszystkimi reprezentacjami, by wypracować zdrowe i sprawiedliwe zasady. Dla nas zawodników też to będzie ulga, kiedy będziemy mieli czarno na białym, co wolno, a czego nie. Nam też zależy na tym, by szyć kombinezony według ścisłych reguł, bo wtedy spokojniej idzie się na start. Od odejścia Seppa Gratzera było wiele zawirowań związanych z kontrolą. - W sezonie było wiele afer. Tylko gdybyśmy chcieli zrobić taką kontrolę, która miałaby sprawdzić wszystkie elementy kombinezonu po skoku, to na wyniki czekalibyśmy z godzinę po ostatnim skoku. Kontroler wyrywkowo sprawdza różne elementy. Nie zawsze te same. I nigdy nie sprawdza wszystkich elementów, bo ma po prostu zbyt mało czasu. Dlatego czasami było zdziwienie, kiedy zawodnik był do kontroli z widocznie dużym kombinezonem, a jednak nie był dyskwalifikowany. Tak się działo, gdy kontroler akurat sprawdzał przepuszczalność stroju, a nie obwody. Oczywiście naciąganie przepisów to sprawa każdej z ekip. To od nich zależy, czy chcą się skupić na stronie czysto sportowej, czy na tym, żeby nagiąć przepisy. U nas zawsze było tak, że szyliśmy kombinezony na granicy przepisów, bo inaczej się nie da zrobić. Nigdy jednak nie szliśmy w żadne ekstrema, bo to groziło dyskwalifikacją. Pewne rzeczy widać i inne zespoły mogą to zgłosić. Nie o to chodzi w sporcie, by oszukiwać, tylko o to, by pokazywać swoje umiejętności. To, co się wydarzyło w Trondheim, nie najlepiej świadczy o skokach? - Każda kadra sama decyduje o tym, w jaką stronę chce iść. Na tyle, na ile to rozumiem, do czego doszło, bo nie widziałem tego, to nie jest nic rewolucyjnego. Takie pomysły, jakie zastosowali Norwegowie, padały już lata temu. Można było w ten sposób "bawić się" kombinezonami, ale nasz sztab stwierdził, że to byłoby zbyt duże przegięcie, które mogłoby się źle skończyć. To nie jest już naginanie przepisów, tylko po prostu oszukiwanie. "Ze szczytu spada się szybko i łatwo" Czujesz jeszcze w sobie chęci i motywację? - Po tych słabszych sezonach była frustracja. Nie tak przecież chciałem, żeby to wyglądało. Jestem jednak uparty i jak do czegoś chcę dążyć, to robię to. Chęci mi zatem nie brakuje, zdrowia - odpukać - też. Dopóki tak będzie to wyglądało, to chciałbym w tym sporcie być. Kocham to robić. Dlaczego miałbym zatem przestawać? Kiedyś oczywiście trzeba będzie odłożyć narty w kąt i zająć się czymś innym, ale póki mam chęci i siłę, to nie skupiam się na tym, kiedy ten moment nastąpi, tylko skupiam się na tym, co mogę zrobić teraz, żeby ten czas, jaki pozostał mi w tym sporcie, wykorzystać jak najlepiej. Doświadczyłeś wiele w sporcie. Przez wiele lat mozolnie wspinałeś na sam szczyt. Kosztowało cię to wiele wysiłku. Ze szczytu jednak bardzo szybko można spaść, o czym się przekonałeś? - I to nie dotyczy tylko sportu, ale każdego elementu naszego życia. W życiu ciągle trzeba się wspinać i to wymaga ogromu pracy i wielu wyrzeczeń. Ze szczytu jednak spada się jednak szybko i łatwo. Nie ma to znaczenia, czy to są skoki narciarskie, czy prowadzenie biznesu. Nigdy taka sytuacja nie jest łatwa. To jest życie i czasami z takich sytuacji trzeba się wygrzebywać. Trzeba wtedy pokazać swój charakter i robić swoje. Przede wszystkim jednak trzeba wierzyć w to, że na ten szczyt znowu można się wspiąć, a może znajdzie się też jeszcze wyższy, który też można pokonać. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport