Norweg jest na ustach fanów skoków narciarskich po znakomitym otwarciu sezonu - wygrał dwa pierwsze konkursy. Odnosił już wielkie sukcesy jak mistrzostwo olimpijskie w drużynie w Pjongczangu, mistrzostwo świata - dwukrotnie drużynowo (2016 i 2018 r.) oraz indywidualnie półtora roku temu. Właśnie o jakże smutnych okolicznościach zdobycia złotego medalu w Oberstdorfie zdecydował się opowiedzieć teraz przed kamerami norweskiej telewizji TV2. Zaledwie cztery miesiące wcześniej jego brat odebrał sobie życie. - Siedziałem w szatni i płakałem - wytłumaczył, dlaczego organizatorzy musieli przełożyć ceremonię dekoracji. - Po raz pierwszy pomyślałem, że chciałbym, żeby tutaj był. Jego młodszy brat Hakon-Kristoffer również skakał na nartach. Ojciec zabierał ich na różne zawody w Norwegii. Bracia marzyli o wspólnych sukcesach. Wzorowali się na słynnym wówczas duecie Matti i Jussi Hautamaeki. - To był bardzo fajny okres. Jeździliśmy po całej Norwegii i braliśmy udział w zawodach zarówno zimą, jak i latem. Hakon skakał na 10-metrowej skoczni, a ja na 20-, lub 40-metrowej - wspominał obecny lider PŚ. Norweski ekspert Arne Scheie stwierdził nawet, że to młodszy z braci miał większy talent i szansę na sukces. 6 września 2017 roku doszło jednak do tragedii. Hakon został znaleziony w lesie w bardzo poważnym stanie po tym, jak targnął się na swoje życie. Trafił do szpitala, ale lekarzom nie udało się wygrać walki o jego życie i po kilku dniach zmarł. Daniel-Andre Tande przyznał, że skoki narciarskie były dla niego ucieczką w tym trudnym okresie. Nie mógł pogodzić się z utratą brata i długo dojrzewał do tego, aby znów o nim rozmawiać. - Zacząłem o nim rozmawiać z innymi. Wszyscy, którzy go znali, uważają, że był fajnych chłopakiem i tak go pamiętają. Dobrze jest słyszeć miłe wspomnienia o nim i dzielić się nimi z innymi - wyznał Daniel-Andre Tande. MZ