Zakręcone Kuopio. Zła pogoda i jeszcze gorsza organizacja 23 listopada 2000 roku fani skoków narciarskich od samego rana oczekiwali już rozpoczęcia kwalifikacji do pierwszego konkursu 22. sezonu Pucharu Świata. Inauguracyjne zawody miały rozegrać się w fińskim Kuopio na obiekcie Puji – niewiele zabrakło, żeby w ogóle do tego nie doszło. Już rok wcześniej, kiedy pierwszy weekend skoków również zawitał do tego miasta, zawody przeprowadzono w ogólnym chaosie organizacyjnym, który dodatkowo spotęgowały loteryjne warunki pogodowe. Włodarze obiektu nie wykorzystali kolejnej szansy – tym razem zupełnie ignorując sporych rozmiarów kłopot – brak śniegu w okolicach skoczni. W ostatniej chwili aura zlitowała się nad organizatorami, 20 listopada w Kuopio spadł wyczekiwany biały puch. Nie poprawiło to jednak opinii o obiekcie w oczach oficjeli FIS, którzy od sezonu 2002/03 przenieśli pierwsze zawody na Rukatunturi niedaleko Kuusamo. "Małyszomania" mogła zacząć się kilka tygodni wcześniej Wracając do sezonu 2000/01, każdy fan skoków dobrze wie, że to właśnie wtedy rozpoczęła się magiczna karta w historii polskiego sporu, którą wszyscy znamy pod nazwą "Małyszomanii". Jej umowny początek to 49. Turniej Czterech Skoczni – w pierwszych zawodach w Oberstdorfie Polak zajął co prawda 4. miejsce, jednak w kolejnych konkursach meldował się na 3. i dwa razy na 1. miejscu wygrywając cykl z gigantyczną przewagą nad drugim Janne Ahonenem (104,4 pkt). Eksplozję formy najlepiej pokazuje awans Adama w klasyfikacji generalnej PS – przed TCS zajmował 26. miejsce, po konkursie w Bischofshofen był już na 3. lokacie. Do dziś jednak wielu kibiców zadaje sobie pytanie, czy "era Małysza" nie mogła rozpocząć się już kilka tygodni wcześniej, właśnie podczas wspominanej inauguracji w Kuopio. Skoczek, który już za chwilę miał być znany jako Orzeł z Wisły, odpalił już w trakcie pierwszych kwalifikacji, skacząc 120 metrów i wyprzedzając wszystkich rywali. Przynajmniej na kilka minut, a dokładniej do momentu pomiaru nart. Magiczny sezon milenijny. Co wydarzyło się w Kuopio? Przed rozpoczęciem sezonu głównym faworytem do każdego możliwego trofeum był triumfator z poprzedniej zimy – Martin Schmitt. Niemieccy kibice przeżyli jednak srogie rozczarowanie, kiedy lider ich drużyny wylądował na 95 metrze i 50 centymetrze, co dało mu dopiero 51. miejsce. Schmitt znalazł się jednak na liście startowej do konkursu. Wtedy obowiązywały jeszcze przepisy zapewniające awans dla najlepszych zawodników klasyfikacji generalnej (co więcej, wtedy było to 15, a nie 10 skoczków). Później okazało się, że nieudany występ Niemca był tylko wypadkiem przy pracy. Następnego dnia Martin wygrał pierwszy konkurs sezonu, wyprzedzając swojego rodaka, Svena Hannawalda i Austriaka Andreasa Widholzla. Podium mogło jednak wyglądać zupełnie inaczej, gdyby dzień wcześniej nie doszło do dyskwalifikacji Adama Małysza. Żeby oddać atmosferę tego wydarzenia warto zarysować pewne tło i przytoczyć wypowiedzi głównych zainteresowanych. Na początku 1999 roku Polski Związek Narciarski rozwiązał umowę z dotychczasowym trenerem, Pavlem Mikeską, którego zastąpił Apoloniusz Tajner. W poprzednich latach Adam trenowany przez Czecha odniósł już 3. zwycięstwa w PŚ, jednak ostatnie lata współpracy upłynęły pod znakiem coraz gorszej formy – wtedy też pojawiły się myśli o odwieszeniu nart, które, na szczęście, udało się wygnać z głowy przyszłego mistrza. Adam zaczął poprawiać swoją technikę, podjął też współpracę z zatrudnionymi w kadrze psychologiem, Janem Blecharzem i fizjologiem, Jerzym Żołądziem. Ze względu na bardzo ciepły listopad Polacy, jak i większość innych reprezentacji, pierwsze skoki na śniegu oddawali zaledwie kilka dni przed zawodami na jednym z obiektów w Szwecji. Już wtedy widać było, że Małysz może w tym sezonie postraszyć nawet najlepszych. 7 milimetrów od szczęścia. Dyskwalifikacja Adama Małysza na inauguracji Ci, którzy wygłaszali takie opinie, nie pomylili się nawet o milimetr, w przeciwieństwie do członków polskiego sztabu, albo... Waltera Hofera. Do dziś trudno właściwie odpowiedzieć kto dokładnie zawinił podczas przygotowania nart, w których na rozbiegu w Kuopio zasiadł Adam Małysz. Pewne jest jednak, że po oddaniu najdalszego skoku (120 m) Polak był przekonany o swoim awansie. Pewne jest też, że kontrola techniczna wydała decyzję o dyskwalifikacji skoczka z powodu zbyt długich nart. W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Apoloniusz Tajner skomentował całą sytuację następująco: Decyzja została oczywiście oprotestowana, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. Jak podaje portal skijumping.pl, w sezonie, o którym mowa, przepisy stanowił, że narty zawodnika nie mogą być dłuższe niż 146 proc. jego wzrostu. W przypadku Adama w tabelach wpisano mu 168,3 cm, a więc narty mogły mieć maksymalnie 245,72 cm. Co poszło nie tak? Polski sztab zaokrąglił tę wartość do 246 cm, podczas gdy dyrektor generalny cyklu obrał przeciwny kierunek i zaokrąglił ją w dół (245 cm). Po ponownych pomiarach, o które wystąpiło kierownictwo polskiej drużyny, okazało się, że Małysz ma 169,1 cm wzrostu. "Taki wzrost zapisano mu w karcie, więc już więcej nie powinno być podobnych kłopotów." - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Polskim" Piotr Fijas. Według ówczesnego drugiego trenera reprezentacji błąd leżał jednak po stronie ekipy, która "źle zinterpretowała tabelę". Ostatecznie kwalifikacje wygrał Jani Soininen przed Svenem Hannawaldem i Velli-Matti Lindstroem'em. Na pocieszenie dla Polaków, czwarte miejsce zajął Wojciech Skupień (niestety w zawodach był 26.) Co o tej sytuacji powiedział główny zainteresowany – Adam Małysz? Nie była to oczywiście ani pierwsza, ani ostatnia dyskwalifikacja Orła z Wisły, jednak wydarzyła się w momencie, w którym wulkan talentu Małysza był już u progu erupcji. Na wybuch polskim kibicom przyszło poczekać do opisywanego powyżej TCS, jak dobrze pamiętamy, nie był to pojedynczy zryw, ale początek wieloletniej dominacji i narodziny legendy. Czy gdyby nie dyskwalifikacja w Kuopio, Małysz rozniósłby rywali już w pierwszym konkursie pamiętnego sezonu? Być może, jednak tego nie dowiemy się już nigdy. Z perspektywy czasu nie ma chyba jednak czego żałować, bo historia, która pisała się w kolejnych tygodniach i latach, jest jedną z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek odnotowano w sportowych kronikach. Czytaj także: Zaskakujące wyznanie Thomasa Thurnbichlera. "Zdenerwowałbym się" Polski skoczek odsłania brutalną prawdę przed sezonem. Mówi o tym wprost Polak był jednym z ostatnich. Kiedy skakał na Turnieju Czterech Skoczni, słychać było śmiech Zobacz też: