Dawid Kubacki był 19. w konkursie na normalnej skoczni. Były mistrz świata z Seefeld (2019) oddał dwa przyzwoite skoki, ale to było za mało, by walczyć o medale. Dla prawie 35-letniego skoczka, to kolejny słabszy sezon, choć w ostatnim czasie jego skoki są wyraźnie lepsze. Teraz przed naszymi skoczkami jeszcze dwa konkursy. Rywalizacja drużynowa i indywidualna na dużej skoczni oraz udział w zawodach mikstów. Thomas Thurnbichler podjął ważną decyzję. Wskazał trzech zawodników i wyjaśnił Dawid Kubacki: wiem, co się działo i co nie grało, ale teraz nie powiem Tomasz Kalemba, Interia Sport: Za tobą wiele konkursów w mistrzostwach świata. Często walczyłeś o medale. Teraz przyjechałeś w nieco innej roli. Medal byłby niespodzianką. Dawid Kubacki: - Nie przyjechałem na mistrzostwa świata jako jeden z faworytów, ale od pewnego czasu moje skoki ruszyły. Bez względu na wszystko, na taką imprezę zawsze się jedzie po to, by walczyć o medale. Zawsze się one walczy, tylko efekt nie zawsze jest taki, jakbyśmy chcieli. Czuję jednak, że moje skoki w ostatnich tygodniach ruszyły i jest w nich już zupełnie inna jakość, niż jeszcze kilka tygodni temu. Mam świadomość, że w tych skokach są jeszcze błędy i nad nimi muszę pracować. Cieszy mnie jednak to, że mam bazę na dobrym poziomie i jest z czego odbijać. Jeżeli zrobię swoje na tyle, na ile teraz potrafię i będę miał trochę szczęścia, to może być wynik lepszy od średniej. Może to jednak też pójść w drugą stronę. Trzeba być otwartym na wszystko, bo różne rzeczy mogą się wydarzyć. Mistrzem świata na normalnej skoczni został Marius Lindvik, który też męczył się bardzo długo w tym sezonie. Takie coś mobilizuje i wlewa nadzieję? - Potrafił odpalić i pogodził faworytów. To pokazuje rolę presji w sporcie, bo ci, na których się stawia, mają najwięcej do stracenia. Łatwiej się pracuje, kiedy ma święty spokój. Ja teraz jestem w takiej sytuacji i zobaczymy, czy dopisze mi szczęście. To są pierwsze mistrzostwa świata od dawna, kiedy nie ma na nich Kamila Stocha. Thomas Thurnbichler nie zdecydował się zabrać go do Trondheim. To koniec pewnego etapu? - Jeszcze nie byłem na takiej imprezie mistrzowskiej, na której nie byłoby Kamila. Jest to smutne, bo pracował na to, żeby być w Trondheim z nami. Zawsze jest jednak kiedyś ten pierwszy raz. Myślę, że Kamil ma jeszcze w sobie na tyle motywacji i siły, by dalej skakać. Mam nadzieję, że jeszcze sobie poskaczemy razem. Kamil wiele razy w przeszłości udowadniał, że kiedy są imprezy mistrzowskie i jest presja, to potrafi się zmobilizować. Udowadniał to zresztą dobrymi wynikami. Szkoda, że go z nami nie ma, ale teraz to jest już musztarda po obiedzie. Jesteście ze sobą w kontakcie w tych mistrzostwach świata? - Oczywiście. Zresztą wszystkim nam życzył powodzenia, a potem gratulował przyzwoitego występu na normalnej skoczni. Kiedy patrzymy na was z boku, to można odnieść wrażenie, że w drużynie nie ma dobrej atmosfery. To dziwne, bo kiedy pod batem trzymał was Stefan Horngacher, to wyglądało to inaczej. Rozmawialiście o tym trenerem? - Stefan Horngacher był zupełnie innym trenerem. Lubił trzymać wszystkich pod batem. Nie było jednak tak źle. Kiedy czegoś nie rozumiałem, to poświęcił mi czas. Siadał ze mną i tłumaczył. Aż do skutku. Wszystko po to, żebyśmy jechali na jednym wózku. Teraz takich rozmów o atmosferze w kadrze na razie nie było z trenerem. Jaka jest zatem atmosfera w obecnej kadrze. Kiedyś - jeszcze za Stefana Horngachera - byliście pewnie siebie. Była koncentracja, ale było też wiele uśmiechu. Teraz wygląda to chyba nieco inaczej? - Podstawą do tego, jaka jest atmosfera, są wyniki. Bez tego trudno jest się cieszyć ze wszystkiego. Taka gra, czyli pokazywanie swojej pewności zachowaniem na skoczni, też często robi swoje? - Zgadza się. To jest ważny element w każdym sporcie. Rola psychiki i emocji jest ważna. Najbardziej to na swoich barkach są w stanie odczuć zawodnicy, na których się stawia. Nie każdy potrafi sobie poradzić z taką presją. Też byłem w takiej sytuacji, ale nie potrafię ocenić, jak sobie radziłem. Wiele razy zdarza się, że ekipy próbują coś chować w sprzęcie przed rywalami, chcąc wytrącić ich z równowagi. Sami też stosowaliśmy takie zagrania. Już wiesz, co się stało z tym Dawidem Kubackim, który walczył o Kryształową Kulę i zdobywał medal mistrzostw świata? Nagle u ciebie przyszło załamanie formy. Jakie są tego przyczyny? - Mam diagnozę, ale nie podzielę się teraz tą informacją. Wiem, co się działo i co nie grało. Teraz próbuję z tym walczyć, by wrócić do swojego dobrego skakania. Na pewno nic wspólnego nie miała z tym moja osobista sytuacja, choć pewnie zostawiło to ślad w człowieku. Po tym, co przeszliśmy, to nie da się przejść obok tego obojętnie. Mam ustabilizowaną sytuację rodzinną. Gdyby tak nie było, to pewnie by mnie tu już nie było. Może bym jeszcze skakał, ale na własnym podwórku i tylko dla własnej przyjemności. Znam jednak przyczyny moich gorszych skoków i teraz robię wszystko, by wrócić na dobre tory. Stracone dwa lata Raczej w karierze nie miałeś takiego spadku formy? - Zdarzało się to w przeszłości, ale wtedy nie było to takie medialne. Na pewno to jest przykra sytuacja, że tak to wygląda, bo przecież doskonale wiem, na co mnie stać. Niby wiemy, co robić, a jednak człowiek momentami walczy o to, by dostać się do konkursu. Serce się kraje, jak sam patrzę na siebie, bo to tak nie powinno wyglądać. To jest bardzo trudne dla mnie. Wiem jednak, że gdybym nie miał w sobie tyle upartości i zawziętości, to by mnie już dawno w skokach nie było. Ostatnie dwa lata, licząc już w całości ten sezon, są stracone dla ciebie? - Trochę tak. Trudno to inaczej ocenić. Każdy z nas, kto przyjechał na mistrzostwa świata, doskonale wie, na co go stać. Kiedy się nie dobija do swojego poziomu z różnych przyczyn, to trzeba to wpisać w poczet strat. Oczywiście trzeba wyciągać wnioski lekcje z tego, co się stało, by to się już nie powtórzyło. Taka jest brutalność tego sportu. Startuje 60-70 zawodników, a wygrywa tylko jeden. Jak w tym starym kawale. - Jedzie peleton przed domem i babcia się pyta: gdzie oni jadą. - Wyścig mają - ktoś rzucił.- Ilu wygra? - zapytała znowu.- Jeden - padła odpowiedź.- To po co jedzie cała reszta - zakończyła kolejnym pytaniem. Można byłoby zatem tak do tego podejść, ale jesteśmy sportowcami i rywalizację mamy we krwi. Choć czasami jesteśmy spisywani na straty, to jednak walczymy. Tak było przecież w Seefeld, gdzie po pierwszej serii nikt nie liczył na medal, a zostałem mistrzem świata. Nie złożyłem broni, tylko podjąłem rękawicę, choć w tym peletonie byłem już na samym końcu. Teraz też jeszcze broni nie złożyłem. Wiem, że mogę wrócić na najwyższy poziom, a może nawet lepszy od tego, na którym byłem. Teraz jednak trzeba przepracować ten trudny okres. W Trondheim - rozmawiał Tomasz Kalemba, Interia Sport