Za Kamilem Stochem drugi sezon z rzędu, kiedy nie znalazł się w "10" klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Tej zimy po raz pierwszy od siedmiu lat nie stanął na podium w żadnym z konkursów indywidualnych. Wielki mistrz ma zatem prawo czuć się rozczarowany. Wciąż jednak jest z nim wiele energii i chęci. 35-latek ciągle wierzy w to, że jest w stanie nawet wygrywać. Zresztą w tym sezonie wielokrotnie był blisko świetnych wyników, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie. - Na pewno brak sukcesów powoduje u mnie frustrację. Bardzo chcę wygrywać. Uwielbiam to. Momentami jest to silniejsze ode mnie. Wysokie lokaty są super, ale jak nie ma zwycięstwa, to czegoś mi brakuje, bo ciągle chcę więcej. Byłem na szczycie i dalej chcę mierzyć wysoko - powiedział Stoch w rozmowie z Interia Sport. Jednym z jego celów na kolejny sezon jest odniesienie 40. zwycięstwa w Pucharze Świata. Stałby się tym samym jedynym Polakiem w historii, który tego dokonał. W rozmowie z Interia Sport odniósł się też do pracy jury i Borka Sedlaka. Skomentował też wyjazdy swojej żony z pomocą do Ukrainy. Kamil Stoch: Bardzo chcę wygrywać. Uwielbiam to Tomasz Kalemba, Interia Sport: Kiedy Stefan Hula ogłosił zakończenie kariery, to narzekał na problemy z kolanami. U pana z kolei, a jesteście prawie w tym samym wieku, nie widać upływającego czasu. Im bliżej końca długiego sezonu, tym więcej energii w panu. Rzeczywiście tak jest? Kamil Stoch: - Uważam, że istotnym czynnikiem jest odpowiednie przygotowanie do zimy. Im sezon jest cięższy i dłuższy, to w momencie, kiedy on zbliża się do końca, potrafię wykrzesać z siebie więcej energii. Tak bywało w przeszłości i tak było również tej zimy. Z jednej strony fajnie, że ten sezon się skończył, bo był bardzo wyczerpujący. Myślę, że dla większości zawodników był wielkim wyzwaniem. Było mnóstwo trudnych sytuacji, z którymi musieliśmy się mierzyć. I to też bardzo dużo mnie kosztowało. Kiedy jednak widzę, że ten sezon kończy się dla mnie dobrze, że wciąż jestem w dobrej dyspozycji, to chciałbym, by on trwał. Pojawia się u pana coś takiego jak strach przed porażką? - Na pewno brak sukcesów powoduje u mnie frustrację. Bardzo chcę wygrywać. Uwielbiam to. Momentami jest to silniejsze ode mnie. Wysokie lokaty są super, ale jak nie ma zwycięstwa, to czegoś mi brakuje, bo ciągle chcę więcej. Byłem na szczycie i dalej chcę mierzyć wysoko. Nie mam jednak tak, że brak wygranych powoduje u mnie całkowitą destabilizację. Chcę wygrywać, bo po to trenuję. Poświęcam naprawdę wiele, by być najlepszym i bardzo chciałbym móc cieszyć się dalekimi skokami, do tego oddanymi w ładnym stylu i po których pojawia się jedynka przy moim nazwisku. W tym sezonie były momenty, kiedy łapał pan ścisłą światową czołówkę. Zajmował pan miejsca tuż za podium w Pucharze Świata, ale też w mistrzostwach świata. Wydawało się, że będzie już tylko lepiej, ale nagle wpadał pan w dołek. To chyba musiało frustrować? - Nie będę ukrywał, że to był sezon, który pod względem wyników trochę mnie rozczarował. Pokazał mi jednak, że nadal jestem w stanie skakać na bardzo wysokim poziomie. Bywało, że niewiele brakowało do podium. I to mnie napędzało i dawało motywację. Gdybym czuł, że o "10" mogę tylko pomarzyć, to pewnie pomyślałbym, że coś już jest nie tak. Tymczasem w tej "10" w tym sezonie byłem bardzo często. Czasami zabrakło szczęścia, by osiągnąć sukces. Do tego wiem, że moje skoki nie były idealne i potrzebowały jeszcze trochę szlifów. W sobotę w Planicy mocno spóźniałem skoki, a jednak leciałem w okolice 230. metra. Wciąż zatem skaczę na poziomie ścisłej światowej czołówki. To sprawia, że w dalszym ciągu chcę to robić. I dalej chcę wygrywać. To jest jasna deklaracja, że w kolejnym sezonie pana zobaczymy? - Tak. Zamierzam dalej skakać, a potem zobaczę, co będzie dalej. Na tę chwilę nie ma jednak sensu wybiegać dalej niż kolejny sezon. Czas pokaże. Duma z żony. Ewa Bilan-Stoch napędza męża do działania Co sprawiało, że wracał pan na wysoki poziom po tym, jak lądował w głębokim dołku? - Po prostu kocham skakać i chyba to mnie trzymało. Czasami, po prostu organizm sam domagał się odpoczynku. Potrzebowałem odciąć się od rywalizacji oraz ciągłego myślenia o skokach i tego, że chcę być najlepszy. Może po prostu to mnie tłamsiło. Po tym, jak przestawałem myśleć o skokach, wracała świeżość i radość. Zaczynało się wszystko na nowo. Pana żona od roku włączyła się w pomoc Ukrainie. Wyjeżdżała do tego kraju. Pewnie martwił się pan o nią, ale z drugiej strony to też odciągało od skoków? - Jestem bardzo dumny z Ewy. Sposób, w jaki działa i to, w co się angażuje, napawa mnie nie tylko dumą, ale też daje mi wielką energię. Napędza mnie do działania. Kamil Stoch: Thomas Thurnbichler otworzył przed nami cały świat. Tego nam brakowało W tym roku skończy pan 36 lat. Czuje pan już ten wiek w kościach? - Kompletnie nie czuję, żebym miał tyle lat. W dalszym ciągu czuję się bardzo dobrze. Kompletnie nie brakuje mi energii. Skończył się najdłuższy sezon w historii, a ja dalej fizycznie jestem gotowy skakać trzy serie na lotach jednego dnia i do tego oddawać skoki na najwyższym poziomie. W ostatnim roku mieliśmy trening, który jeszcze pobudził mój organizm. Było zwiększanie mobilności organizmu, czyli stawów i kręgosłupa. Bardziej chodzi o to, że zaczynam dostrzegać inne rzeczy. Z wiekiem trochę zmieniają się priorytety. To, co kiedyś wydawało się bardzo odległe, teraz wydaje się bardzo bliskie, albo nawet już tego dotykam. Okazuje się, że życie nie kręci się tylko wokół samego skakania. To wyraźnie pokazała nam sytuacja z Martą i Dawidem. Życie toczy się swoim torem. Sport nie jest wszystkim, o czym powinniśmy myśleć. Kiedy patrzy się na polską kadrę, to można odnieść wrażenie, że znowu jesteście jedną wielką rodziną i jeden za drugim wskoczyłby w ogień. W sobotę każdy wyściskał Pawła Wąska, który musiał pokonać strach i wystąpił w konkursie drużynowym, tak, jakby właśnie zdobył medal. - Thomas Thurnbichler wlał w tę drużynę nową energię, młodzieńczy zapał, ambicję i wiarę w to, że znowu wszystko pójdzie tak, jak powinno. Otworzył przed nami cały świat. Trzeba było tylko po to sięgnąć. Tego nam brakowało. On razem z wami nawet rozgrzewa się. Tak, jakby był jednym z kadrowiczów. - I to jest pozytywne. Nie tylko mówi, co mamy robić, ale sam też aktywnie uczestniczy w treningach czy rozgrzewce. Dzięki temu łatwiej coś przyswoić kiedy widzisz, jak ma wyglądać dany ruch. Nasz mistrz uwierzył w pecha. To go zgubiło. Ma apel do FIS Czego ten sezon pana nauczył? - Każdy przynosi jakąś naukę. Nie powiem, że nauczył mnie bardzo wiele. Był - pod wieloma względami - podobny do poprzednich sezonów. Pokazał mi jednak, że wciąż jestem w stanie skakać na bardzo wysokim poziomie. Wciąż jestem w stanie walczyć o najwyższe cele. To, co było bardzo pozytywne, to to, że potrafiłem się podnosić po trudnych momentach, z którymi wielu zawodników, by sobie nie poradziło. Tymczasem ja byłem w stanie wrócić do skakania na wysokim poziomie. Ba, walczyłem nawet o medale mistrzostw świata, choć pewnie nikt nie postawiłby na mnie złamanego grosza. Cieszę się też z tego, że potrafię wytrzymywać do końca sezonu, ciągle skacząc na wysokim poziomie. Nie ma odpuszczania, tylko ciągle jest walka i są chęci. Kiedy są sukcesy, to każdy poklepuje po plecach. A teraz, kiedy ich nie było, to kibice dawali do zrozumienia, że lepiej, by pan zakończył karierę? - Gdzieś w komentarzach pojawiały się takie zdania, że lepiej by było, gdybym już odpuścił. Ale to były raczej rzadkie przypadki. W bezpośrednich spotkaniach z kibicami nigdy jednak nie padły takie słowa. Nikt nie powiedział mi prosto w twarz, bym dał sobie już spokój ze skakaniem. Nasi kibice są wyjątkowi. Zawsze spotykam się z pozytywnym odbiorem i nawet zachęcają do tego, bym dalej skakał. Nawet gdy idzie nam słabiej, to wspierają nas. Są dla nas takim motorem napędowym i naszą siłą. Wielokrotnie w tym sezonie mieliście pretensje do jury albo do Borka Sedlaka, który was puszczał. Coś zatem można byłoby zmienić w systemie dotyczącym kompensacji punktów za wiatr? - Zastanawiałem się nad tym praktycznie cały sezon, co jest nie tak. Doszedłem do wniosku, że jeśli zawodnik skacze trochę słabiej, jak to mi się zdarzało, to szukam najpierw złych rzeczy u siebie, ale gdy nie idzie w kolejnym konkursie z rzędu, to wtedy zaczynam szukać gdzie indziej. Zwłaszcza jeśli ciągle słyszałem, że miałem pecha. W końcu sam zacząłem w to wierzyć. I poszedłem w tę stronę, że po niektórych konkursach zwracałem bardziej uwagę na to, jaki miałem wiatr, a nie na to, jak rzeczywiście skoczyłem i co mogłem zrobić lepiej. Czasami wylewałem swoje żale na głos, choć wydaje mi się, że nikogo nie obraziłem. Tak naprawdę to nie mam żalu do nikogo. Uważam jednak, że FIS mogłaby poszukać systemu, który spowoduje, że skoki będą bardziej fair. Czasami zawody rozgrywane są przy bardzo zmiennym wietrze. Od momentu kiedy dostaję zielone światło, do momentu kiedy się wybijam, wszystko potrafi się zmienić kilkukrotnie. Uważam jednak, że największym problem w skokach jest boczny wiatr, który nie jest odnotowywany przez czujniki wymiernie, a dla nas jest najgorszy, bo destabilizuje w powietrzu. Tego jednak nie widać na wykresie. Gdybym jednak skakał idealnie i oddawał swoje najlepsze skoki, to w ogóle nie rozmawialibyśmy o przelicznikach, jury i sędziowaniu. Alexander Stoeckl, trener Norwegów, przyznał, że przeliczniki są w porządku, ale nie działają tak samo na wszystkich skoczniach. Na jednych się sprawdzają, a nie innych nie. Jego zdaniem każdy obiekt powinien mieć własny algorytm przeliczania punktów. - Najgorzej jest zdecydowanie w Oslo. Tam skocznia jest niby osłonięta, a wszyscy wiemy, co tam się dzieje. Są tam straszne zawirowania powietrza i tworzą się dziury powietrzne. Tam, jak dostaje się kosę z boku, to nie można już nic zrobić. Wystarczy puścić mój skok z 2018 roku, gdzie widać, jak po wyjściu z progu narty mi utonęły, a nie było tego widać na przelicznikach. Miałem tam wiatr z boku, przy którym nie miałem żadnych szans, a skakałem tam skok w skok najdalej ze wszystkich. W skokach jednak, mimo tego, że są przeliczniki, dużo zależy od szczęścia. - Trochę tak. Na to jednak nie mamy żadnego wpływu. Każdy, kto skacze na nartach, wie, na czym polega ta dyscyplina. Możemy czasami sobie ponarzekać na warunki czy sędziowanie, ale i tak to akceptujemy. Ma pan na koncie 39. zwycięstw w Pucharze Świata. Tyle samo, co Adam Małysz. Chodzi panu po głowie ta 40. wygrana? - Pewnie, że tak, choć nie jest to mój cel nadrzędny. Najpierw bardzo chciałbym wrócić do ścisłej czołówki. Chciałbym też skakać daleko i powtarzalnie. Na wielu treningach oddawałem bardzo dobre próby, po których zdarzało mi się wygrywać serię. Postaram się popracować, aby takie skoki oddawać również w zawodach. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Jak oceniasz sezon w wykonaniu Kamila Stocha? - Wypowiedz się na FB