Finowie w reprezentacji skoków narciarskich mają jeszcze co prawda Janne Ahonena, ale po znakomitym zawodniku pozostało już w zasadzie tylko nazwisko. Jest cieniem samego siebie sprzed lat, kiedy to rywalizował z Adamem Małyszem jak równy z równym. Ahonen wciąż występuje w kadrze, bo Finowie nie potrafią wyszkolić mu następców. Nie ma grupy zawodników, jak jeszcze dekadę temu, z Mattim Hautamaekim na czele. Finlandia była potęgą w skokach narciarskich, ale od pewnego czasu jej występy w konkursach Pucharu Świata to równia pochyła. W tym sezonie skoczkowie ze Skandynawii byli tylko bezbarwnym tłem dla świetnie skaczących Polaków, Austriaków czy Niemców. W końcowej klasyfikacji Pucharu Świata najwyżej sklasyfikowani byli dwaj skoczkowie - Ahonen i Jarkko Maeaettae, obaj byli ex aqueo na... 50. miejscu. W całym cyklu zgromadzili po 24 punkty, czyli o 86 mniej od piątego w naszej reprezentacji Stefana Huli (110 pkt). Konsekwencje katastrofalnego sezonu są duże. Jak poinformował portal yle.fi, nakłady finansowe na fińskie skoki narciarskie zostaną pomniejszone nawet o 30 procent. W poprzednim sezonie wynosiły one 650 tys. euro. Lauri Kettunen z Fińskiego Związku Narciarskiego przekonuje, że cięcia nie dotkną bezpośrednio pierwszej reprezentacji. Związek szuka oszczędności głównie na trenerach młodzieży, którzy w dużej części mają zostać zwolnieni. - Zaskoczyło mnie to - przyznał Ahonen, który uważa, że szkolenie młodych zawodników jest kluczem do sukcesów. Jeśli w ten sposób Finowie chcą odbudować potęgę skoków w tym kraju, to nie wieszczy to najlepiej ich pozycji w nadchodzącym sezonie. A już w poprzednim zajęli dopiero 11. miejsce w Pucharze Narodów. ŁS