Krzysztof Biegun nie był w polskich skokach postacią anonimową, ale raczej nie był zbyt dobrze znany. Sezon wcześniej, latem, wskoczył do "20" w Letnim Grand Prix w Wiśle, a zimą meldował się w czołówce Pucharu Kontynentalnego, stając na podium zawodów w Wiśle. Zadebiutował też w Pucharze Świata i to od razu na skoczni do lotów w Oberstdorfie, zdobywając swój pierwszy punkt do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata po tym, jak zajął 30. miejsce. Rewolucja w skokach narciarskich na horyzoncie? Polak proponuje zaskakujące zmiany Lato przed sezonem 2013/2014 miał niezwykle udane. Życiowe. Wygrał zawody Letniego Grand Prix w Hakubie, a w Niżnym Tagile zajął trzecie miejsce. Stało się jasne, że to zawodnik, który potrafi skakać bardzo dobrze, ale chyba nikt nie spodziewał się, że tak wypali w wietrznym Klingenthal. Na Vogtland Arena w treningach zajmował miejsca w okolicy dziesiątego. W kwalifikacjach był 15. Kolejnego dnia cieszył się już z wygranej w Pucharze Świata. Został drugim najmłodszym - po Adamie Małyszu - polskim skoczkiem, który dokonał tej sztuki. Przed Biegunem też tylko Małysz zakładał żółtą koszulkę lidera PŚ. Dziś Biegun ma 29 lat i od pięciu lat już nie skacze. Teraz realizuje się jako trener, a także ekspert telewizyjny. Maciej Maciusiak: to był ewenement w polskich skokach Tomasz Kalemba, Interia Sport: Krzysiek Biegun miał za sobą świetne lato. Był przecież piąty w klasyfikacji generalnej Grand Prix, choć trenował w kadrze juniorów, której pan był trenerem. Spodziewaliście się wówczas, że wysoką dyspozycję dotrzyma do zimy? Maciej Maciusiak, ówczesny trener kadry juniorów: - To był jedyny zawodnik, którego mogłem sterować treningiem. Dokładnie wiedziałem, jak zareaguje na to, co robiliśmy. Pod tym względem to był ewenement w polskich skokach. Krzysiek mógł na treningach klepać bulę, ale jak się go aktywowało odpowiednim treningiem motorycznym, to odpalał w zawodach. Naprawdę? - Tak jest. Zresztą posłużę się przykładem. To był koniec czerwca i byliśmy w Stams na Pucharze Kontynentalnym. Tam Krzysiek wygrał jeden z konkursów. Z Austrii nie wracaliśmy do Polski, tylko przejechaliśmy do Kranja, gdzie był kolejny weekend z zawodami. Przez wszystkie dni treningowe, jakie tam mieliśmy, bił strasznie po buli. Skakał najsłabiej ze wszystkich. W końcu przyszły zawody. W serii próbnej przed pierwszym konkursem miał jeszcze upadek. Skończyło się na tym, że dwa razy był drugi. Taki był Krzysiek. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedy tylko miał mocniejszy trening, to na skoczni nie istniał. Miałem przez to problemy, kiedy był powoływany na zawody. Przed samymi zawodami w Klingenthal coś wskazywało na to, że Biegun może tak zaszaleć? - To była śmieszna sytuacja, bo akurat przebywaliśmy na zgrupowaniu w Hinzenbach. Tam były wielkie wybory składu na inaugurację Pucharu Świata. Początkowo zabrakło miejsca dla Krzyśka, ale uparłem się i chciałem, żeby tam wystąpił. Było wówczas siedmiu zawodników. Nie zakwalifikował się wtedy do kadry Olek Zniszczoł. To już był koniec zgrupowania w Hinzenbach. Dowiedziałem się, że w Klingenthal trenuje niemiecka kadra. Powiedziałem o tym Łukaszowi Kruczkowi, który był wtedy trenerem kadry. Łukasz złapał za telefon, ale otrzymał informację, że nas nie wpuszczą. Cała kadra wróciła do domu, a ja się zawziąłem i ze Zniszczołem oraz Biegunem pojechałem do Klingenthal. Przyjechaliśmy tam wieczorem i akurat Niemcy szli skakać. Stefan Horngacher był wówczas asystentem w tamtejszej kadrze. Kiedy nas zobaczył, to był bardzo zaskoczony. Zapytaliśmy, czy możemy iść z nimi poskakać. Odesłał nas do Wernera Schustera, który wtedy prowadził Niemców. Pojechaliśmy do hotelu, a rano dostaliśmy informację, że możemy iść poskakać razem z Czechami. Olek skakał tam nieźle, a Krzysiek odstawał od wszystkich o 15-20 metrów. Mieliśmy chyba ze trzy treningi i wróciliśmy do domu, by wrócić za tydzień do Klingenthal. Zabraliśmy tylko nowy kombinezon. I w końcu nadszedł 24 listopada 2013 roku. Krzysiek Biegun wygrał jednoseryjny konkurs Pucharu Świata. Był pan w szoku? - Pewnie, że tak. Kompletnie to do mnie docierało. Jak skoczył, a startował na samym początku (piąty numer startowy - przyp. TK), to wiedziałem, że będą punkty Pucharu Świata. Im dłużej jednak trwał konkurs, a było wiele długich przerw, to byłem coraz bardziej nerwowy. Najbardziej obawiałem się o to, że w pewnym momencie przerwą zawody, a w tej sytuacji zależało nam na tym, by doprowadzić pierwszą serię do końca. Emocje były niesamowite. Do samego końca siedziałem w gnieździe trenerskim, bo chciałem znać każdą decyzję jury. Spędziłem na górze półtorej godziny i bardzo dało mi się to we znaki. Później oczywiście była już wielka radość. Sam Krzysiek też był zaskoczony? - Był w szoku i była też radość. Sam do mnie mówił, że nie wie, co się stało. Tajemnica różowego kombinezonu. "Krzyśkowi strasznie się nie podobał" Wiele osób traktuje ten triumf jako bardzo przypadkowy, ale wystarczy przeanalizować to, co się działo przez cały weekend i chyba nie można tak mówić? - Wszyscy mówili, że wygrał przypadkowo, ale nie było w tym żadnego przypadku. On w Klingenthal skakał od pierwszej próby na wysokim poziomie. W każdej serii był w czubie, choć oczywiście nie skakał na wygranie zawodów. Najbardziej zależało mi jednak na tym, by jako juniorów zdobył punkty i miał miejsce w kadrze na kolejne konkursy. Nie mówię tu o Ruce, bo tam nie chciałem puszczać Krzyśka. Nie chciałem się zgodzić na jego start w tym miejscu. Powrót do Pucharu Świata planowaliśmy dopiero na Lillehammer. Wiedziałem bowiem, że będzie zmęczony po intensywnym weekendzie w Klingenthal, a występ w Ruce, niewiele mu da. Zaczął do mnie jednak wydzwaniać Apoloniusz Tajner, ówczesny prezes Polskiego Związku Narciarskiego, jak to może nie wysyłać lidera Pucharu Świata na kolejne zawody. Ustąpiłem, a Krzysiek został już zajechany na samym początku sezonu. Efekt był taki, że choć wygrał zawody Pucharu Świata, to nie pojechał na igrzyska olimpijskie do Soczi. Wspomniał pan o kombinezonie. Biegun wygrał w różowym. Czy to sprzęt był tajemnicą waszego sukcesu tamtej zimy? Przecież nasi skoczkowie seryjnie zajmowali kilka miejsc w czołowej "10" i wygrywali konkursy. To, co się wówczas działo, to było szaleństwo. - Jeżeli chodzi o sprzęt, to było w tym trochę przypadku. W tym różowym kombinezonie skakał w Klingenthal tylko Krzysiek. Był on z Berdaxu od Tadeusza Szostaka. Krzyśkowi on się strasznie nie podobał. Był wzięty przez nas w ciemno, bo był nowy. Nigdy wcześnie nie był nawet testowany. Po tym, jak Krzysiek wygrał, to do Szostaka wydzwaniali wszyscy z zapytaniem, skąd ma taki materiał. Zobaczyliśmy, że materiał ma dobre parametry, więc wzięliśmy go, ale nie zawsze po uszyciu tak dobry materiał zdaje egzamin. Stracone igrzyska Kariera Bieguna mogła być piękna, a tymczasem w wieku 24 lat zakończył przygodę ze sportem. - I bardzo tego żałuję. Takich zawodników, z takim potencjałem, bardzo szkoda, kiedy kończą karierę. On naprawdę miał wielki potencjał. Bardzo szkoda mi tego sezonu olimpijskiego. Wygrał przecież inaugurację, a potem zdobył jeszcze trochę tych punktów. Wycofany został z rywalizacji w Pucharze Świata po konkursach w Lillehammer. Podobno nasz sztab chciał go przygotować do Uniwersjady, z której zresztą przywiózł dwa złote medale. Tyle że tak naprawdę nie było takiej sytuacji, że start w Uniwersjadzie przedkładaliśmy nad Puchar Świata. Nie chcieli go po prostu brać na kolejne zawody. Krzysiek wrócił na Turniej Czterech Skoczni, a potem dobrze skakał w Zakopanem. W jednym z konkursów był 15. Gdyby trzymać się wówczas wytycznych, to powinien pojechać na te igrzyska. Decyzja była jednak inna. To była największa porażka Krzyśka w tym sezonie i też moja osobista. Ten wyjazd do Soczi należał mu się (kosztem Bieguna pojechał wówczas na igrzyska Dawid Kubacki - przyp. TK). Zamiast na igrzyska wybrał się na mistrzostwa świata juniorów. Był wówczas szósty, a nasza drużyna sięgnęła po złoto. Był wówczas liderem kadry na tę imprezę? - Po treningach kandydatami do złota byli Olek Zniszczoł i Klimek Murańka. Tymczasem wygrał Kuba Wolny, który pojechał na mistrzostwa świata jako rezerwowy. Teraz Biegun jest trenerem. Zresztą pan jest dla niego wzorcem, o czym często mówił. Sprawdza się w nowej roli? - Myślę, że tak. Najważniejsze, czyli doświadczenie, ma, bo jeździł na wiele zawodów międzynarodowych. Teraz musi nabyć doświadczenia trenerskiego. Wiedzę na pewno ma dużą. Wie, co jest ważne i na co zwracać uwagę. Nie wiem, czy jest już gotowy na samodzielne pisanie planów treningowych, ale na pewno się uczy. To dobry materiał na trenera. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Polski gigant sponsorem tytularnym znanej skoczni. Będą widoczni na TCS